10 godzin dziennie, wykończył we wrześniu 1902 r. 15 obrazów olejnych do „Quo vadis“, które wysłał do Warszawy. Wystawione zostały w budynku przy ulicy Karowej.
Nie mogę przytoczyć nawet w skróceniu tych licznych a arcypochlebnych recenzyj, jakie pojawiły się w najpoważniejszych pismach paryskich po wystawie „Męczeństwa Chrześcijan“ oraz po wydaniu ilustrowanych przez Stykę dzieł Sienkiewicza „Pójdźmy za nim“ i „Quo vadis“.
Ograniczę się do zacytowania kilku miejsc z pracy sławnego krytyka i znawcy sztuki, Boyer d’Agen (autora licznych biografji mistrzów, m. i. Munkacsego), do którego znakomitej oceny i sądów inni krytycy co chwila się odwołują. Pisze on tedy o Styce m. i. co następuje[1].
„Jakakolwiek byłaby wartość słów — które mu poświęciłem między innemi w Revue illustrée — mogę skonstatować po dwóch latach, że jeśli mój entuzjazm nie zwiększył ani na jotę wartości Jana Styki, mój głos pierwszy przynajmniej wymówił imię, które od tego czasu pozostało w pamięci współczesnych“.
„Podziwiam szczególnie jego wiedzę archeologiczną grecką i łacińską, złączoną z nabożnością prawie naiwną chrześcijanina pierwotnego. A przytem jest w tym artyście odczucie wdzięku kobiecości i modernizmu, które ujawnia jego silny pendzel atawistycznego barbarzyńcy: obok tego w jego chrześcijańskich czy rozkosznych kreacjach znać odrodzonego Paryżanina...“
„W rok później ukazało się wspaniałe, kosztowne wydanie „Quo vadis“, opatrzone dwoma nazwiskami: Sienkiewicza, który dosięgnął szczytu popularności i Jana Styki, przed którym nareszcie otworzyły się bramy wielkiego rozgłosu...“
„Opanowany tematem Quo vadis, ten Ursus malarstwa wykończył przez pięć miesięcy — cyfra dokładna — piętnaście płócień...“
„Jan Styka, wierny tekstowi Sienkiewicza, dla swego malowanego dzieła wybrał piętnaście scen z książki mistrza, te właśnie z których mógł utworzyć swoje własne Quo vadis. Pod względem wiedzy archeologicznej, znajomości otoczenia, w którem żyją ich wspólni bohaterowie, Jan Styka rywalizuje
- ↑ Figaro illustré. Novembre 1902.