majora szwedzkiego. Odwrotnie, cała reszta mieszkańców od wtargnienia Szwedów do kraju, a tem bardziej, skoro łupiestwa ich rozgłos znalazły, starała się pochować i poukrywać, co miała droższego, zakopując w ziemię, topiąc w wodzie lub chowając w odludnych miejscach.
Pani Zofia Stanowa, wdowa po Jerzym Stano, staroście sandeckim, jużto z domu, jużto po mężu miała złoto, srebro i inne kosztowności, tak w pieniądzach, jako i sprzętach, szatach i ozdobach. Nie wiedziała, co z tem począć, gdzieby to pochować? — udała się więc po radę do swego kuma, pana Jana Boczkowskiego, podstarościego sandeckiego. Ten był w podobnem położeniu i także radby był gdzie ukryć, co miał droższego. Czyli więc z obopólnej narady, czy może idąc za zdaniem wielce sobie przychylnego kustosza kollegiaty, ks. Jana Witaliszowskiego, uradzili przechować swoje skarby w grobach kollegiaty sandeckiej. Nocą więc przeniesiono skrzynie do kościoła, gdzie odebrał je Marcin Nikburowicz, dzwonnik. Poczem ksiądz kustosz ukrył je gdzieś w kościele, ale nikt nie wiedział gdzie i jakim sposobem.
Atoli wiarołomny i przebiegły Siemichowski wywiedział się od ludzi podobnych sobie, że w grobach kollegiaty mają być ukryte skarby pani Stanowej i pana Boczkowskiego. Wywiedział się dalej, że grubarz, Maciej Trela, w nocy otwierał do grobu w kaplicy św. Jakóba. Natychmiast doniósł o tem panu swemu Liktynowi i podpułkownikowi Steinowi. Zaraz też major Liktyn wziął kilkunastu pachołków szwedzkich i wraz z Siemichowskim udali się do kollegiaty. Zawołali dzwonnika Nikburowicza, kazali sobie otworzyć, i wraz z księżmi wikarymi, którzy przerażenie chcieli być świadkami, przystąpili do grobu pod kaplicą św. Jakóba. Siemichowski wraz z pachołkami szwedzkimi podniósł ciężki głaz, wejście do grobu pokrywający; poczem zdjął z ołtarza świecę woskową, zapalił w lampie i wszedł do grobu najprzód sam, za nim pachołki, a wkońcu kazano i dzwonnikowi iść. Leżał tam tłumok skórzany; więc jął go rozwięzywać. Dzwonnik Nikburowiecz rzecze: „To są rzeczy księdza seniora wikarych, niech Waszmość do spokój!“ — porwał tłumok i wyniósł na górę. Siemichowski tymczasem zaglądał poza trumny, szukając, czy tam nie ma więcej? Nie znalazłszy nic, kazał dzwonnikowi bieżeć czem prędzej po grubarza Trelę na przedmieściu. Nikburowiecz pobiegł, ale wprzód wstąpił do pana Wawrzyńca Szydłowskiego, rajcy i opiekuna kollegiaty, oznajmując, co się dzieje.
Przybiegł co tchu Szydłowski, a zaraz potem przybył i Sebastyan Rozborowicz, grubarz, i wpuszczono ich. Siemichowski stał
Strona:Jan Sygański - Historya Nowego Sącza.djvu/108
Ta strona została przepisana.