nie była bez przykrości i niebezpieczeństw, jak tego żywy obraz przedstawia nam opis z r. 1619. Tymowski kupił w Kesmarku od Zacharyasza Gutsmittla 7 beczek wina starego (cena nie podana), do spółki przyłączył się Pytlikowicz, a zebrawszy 12 beczek doborowych, puścili się wodą w ostatnią sobotę kwietnia. O fliśnika wystarał się Pytlikowicz, a towar prowadził Józef, syn Tymowskiego, z wiernym Nogawicą. Na drogę dał Tymowski 12 złp. i ruszyli „na dół“. Tymczasem ojciec pozostał przy swej ukochanej „żonce“, i pełen dobrej myśli niejedną półgarncówkę brał dla siebie do stołu, na jarmarczne pożegnanie lub przywitanie. Nie tak wesoło szło Józefowi na wodzie. Pod Zakliczynem wjechał plet na jaz, jedna beczka wina rozbiła się, a 2 popłynęły wodą. Szczęście, że jazownik dopomógł ruszyć plet, a rybak „ułapił“ płynące beczki tuż pod młynem, dokąd niosło je prosto. Jazownik dostał 8 gr., młynarz 12 gr., a poczciwy rybak prosił o dwa drzewa wartości 4 gr. — Stary Tymowski, zapisując wydatki na ów jaz zakliczyński, nazwał go „złodziejskim jazem“.
Podobne wypadki rozbicia się beczek przy spławie Dunajcem trafiały się jednak częściej. W r. 1633 Matyasz Pleszykowicz spławiał wina Dunajcem na dół. Prowadził mu je młody Stanisław Chuchro, recte Frankowicz z Nowego Sącza. Przed nimi płynęli inni Sandeczanie z tratwami i minęli szczęśliwie wojnickie młyny. Ale Chuchro jakoś się zapatrzył na młyny i bardzo ku lądowi przypuścił. Widzi to inny flisak sandecki, Wawrzyniec Śledź, i woła: „Stasiu! rób wiosłem, bo źle będzie!... nie zapatruj się!.. Chwycił się Chuchro do robienia wiosłem, lecz już było za późno: prąd go porywa. Śledź zwraca się do Pleszykowicza, który spał na tratwie i woła: „Panie! wstań! Źle u nas!“ Pleszykowicz się porwał, ledwie miał czas zapytać: „co słychać?“ a już tratwy uderzyły o młyny. Za nimi płynął Stanisław Gardoń, przedmieszczanin sandecki, doświadczony w robieniu wiosłem. Z daleka widząc młyn, jął robić wiosłem od siebie, i szczęśliwie mijając, patrzał, jak beczki z winem Pleszykowicza, na których przy uderzeniu o młyn popękały obręcze, czem prędzej pobijano. Szczęście, że obręcze były w pogotowiu, lecz i tak wina dość wypłynęło. — Pleszykowicz pozywał później Chuchra o swoją szkodę, lecz ten oczyścił się przysięgą: „Iż ani z dawnej zawziętości ani świeżego gniewu nie napowiódł go na szkodę[1]“
Wypadki przytoczone okazują dowodnie, jak już raz nadmieniłem powyżej, że taki transport wodą wymagał wielkiego doświad-
- ↑ Act. Scab. T. 54. p. 228, 230, 254.