Strona:Jan Sygański - Historya Nowego Sącza.djvu/481

Ta strona została przepisana.
—   228   —

musiał sam opiekun objąć dzierżawę, ponosić wszystkie trudy i wypłacać należytość tak sierotom, jak do skarbu poborów[1].
Z całego powyższego przedstawienia okazuje się więc, że mieszczanin sandecki od rana do nowy prawie bez przerwy obarczony był cieżkimi i licznymi obowiązkami; będąc zaś zajęty pracą około swojego rzemiosła lub gospodarstwa, oraz staraniem o swoją rodzinę, jeżeli tylko interesa nie zmuszały go do jakiej podróży, przeważnie życie przepędzał w domu. I jakżeż przedstawia się to jego życie powszednie? Wstawał przed wschodem słońca, a odmówiwszy pobożnie pacierze i oglądnąwszy całe swoje gospodarstwo, od razu zabierał się do pracy, którą przerywało tylko na krótki czas skromne śniadanie, spożywane w gronie całej rodziny i czeladzi. Potem znowu wracał do przerwanej roboty, albo szedł na mszę św. do kościoła, albo za swoimi interesami, zakupnami lub innymi sprawunkami. To trwało czasem aż do południa, o której to porze regularnie odbywał się obiad. Po południu cały czas, może jeszcze więcej niż przed południem, przepędzał znowu w warsztacie, albo przy zajęciach gospodarskich na swoim kawałku roli. Jak w pracach swojego rzemiosła w warsztacie pomagali mu uczniowie i czeladnicy („towarzysze“), tak na swych gospodarstwach rolnych używał do cięższych robót najemników lub własnych parobków. Lecz przy tych zatrudnieniach nie poprzestawał tylko na nadzorze i ogólnem kierowaniem niemi, owszem nie szczędził mozołu i natężenia rąk własnych, dając tem przykład i wzór dla swojej czeladzi i znajdując w wykonaniu swego zajęcia przemysłowego i pracy niejako osobistą dumę i największą chlubę.

Obok tych zwykłych zatrudnień mieszczanin sandecki, jak tylokrotnie widzieliśmy w poprzednich rozdziałach, brał zarazem jak najżywszy udział we wszystkich sprawach swojego miasta, a jeszcze bardziej w sprawach dotyczących swojego cechu, a więc także w życiu publicznem, poświęcając swój czas drogi spełnieniu obowiązków, do których powłało go zaufanie współobywateli, wybierając go na cechmistrza, ławnika lub rajcę. Ale nawet chwile wolne od pracy mieszczanin nasz niezawsze spędzał na samem próżnowaniu. Trafiali się bowiem tracy, chociaż niezawodnie wyjątkowo, którzy, wyniósłszy jeszcze z nauki w szkole parafialnej więcej zamiłowania lub posiadając więcej talentu zajmowali się muzyką[2] i na tem zajęciu wzniosłem i uszlachetniającem spędzali czas wolny. —

  1. Dyaryusz Tymowskiego loc. cit.
  2. Zob. na str. 99 wzmiankę o tkaczu, Jędrzeju Plakutowiczu.