Strona:Jan Sygański - Historya Nowego Sącza.djvu/551

Ta strona została przepisana.

zapłonęła błękitnym płomykiem, a Mateusz, przestraszony i poprzony, upuścił skrzypce na stół, i pochyliwszy głowę, zgarniał ręką palącą się wódkę, która gorzała, spływając po czole i twarzy, tak że cała głowa w płomieniach stanęła. Żona Raszkowicza, zawoławszy w gniewie: „Do dyabła idźcie z takimi żartami!“, przyskoczyła do Mateusza i poczęła gasić, co ledwie z trudnością udało się jaj przy pomocy krewniaka ich, Bartłomieja Skorzewskiego. Raszkowicz zaś, widząc głupstwo popełnione, wyniósł się cichaczem, ale za nim biegł rozgłos z ust do ust, iż zbił okrutnie Mateusza Wilka, a wkońcu, nalawszy gorzałki na jego głowę i zapaliwszy ją, brzydko go poparzył, tak że może i życiem przypłaci.
Trzeba zaś pamiętać, że wówczas w sądach karnych śledztwo, prawem magdeburskiem przepisane, istniało z mękami, jakiemi były: wyprężenie członków i przypiekania. Ostatnie wykonywał kat, polewając obnażonego winowajcę wódką lub siarką, którą zapalał[1]. Męki tego rodzaju należały do sroższych. Można sobie więc wystawić, jaki odgłos towarzyszył poparzeniu wódką biednego Wilka: „To kat! to mistrz! ten garncarz. Jemu mistrzem bydź, nie rajcą!“ wołali ludzie i niebawem dali znać do urzędu miejskiego.
Burmistrzował wtedy sławetny Stanisław Kopeć, ale go nie było w domu, wyjechał był bowiem w sprawach miejskich, jakto nieraz bywało, a miejsce jego zastępował Jakób Poławiński. Ten, skoro się dowiedział o zaszłym wypadku, wysłał natychmiast Wojciecha Tymowskiego, cyrulika miejskiego, z panem Wawrzyńcem Szydłowskim, rajcą, na obdukcyę ran Mateusza Wilka. Ci opatrzyli, opisali i przed urzędem wiernie wszystko opowiedzieli. Zgorszony i oburzony Poławiński, postanowił koniecznie nie puścić tego płazem.

Posłał więc sługę miejskiego, Jakóba Szymkowicza, po skrzywdzonego dudkę, aby go na ratusz sprowadził. Ale biedny Wilk nie chciał iść ani skargi zanosić, krzywdę swoją ofiarując Bogu! Posłano więc i Stanisława Prorokowicza, aby go koniecznie przywiedli. Kiedy przyszli po niego, leżał biedak, kaszlał i stękał, i wzbraniał się iść, mówiąc: „Nie podobna, bom chory i niemocen“. Aż za powtórnym razem ledwie przeledwie dał się nakłonić i prawie przyniewolić, iż go słudzy przywiedli na ratusz, obwiązawszy mu wprzód twarz i głowę chustą. Jednakowoż i przed urzędem nie chciał skargi wszycznać, tylko narzekał na swoje niesz-

  1. O postępowaniu karnem zob. powyżej str. 74 i nast.