i wołają: „Uciekaj nieboże, uciekaj!“ On też, co mu tchu stało, ucieka na cmentarz kollegiaty, tuż obok rynku. Za nim wskok pędzi Żakowski z siekierą w dłoni, a lud tłumnie towarzyszy. W furcie cmentarza była ostra krata, jak zwykle w Polsce, dla ochrony od trzody i bydła. Na tej krecia upadł Wlazło. Żakowski dopadł i uderzył go obuchem w plecy. Lecz Wlazło zdołał przecie wtoczyć się na cmentarz, a litość mieszczan towarzyszyła mu.
Kowal Wyrostek z żalem patrzył za uciekającym, a widząc go w bronce cmentarza, zawołał radośnie: „Uciekł!“, i zwracając się do ludzi, mówił: „Chwała Panu Bogu, żem się go nie tknął do kowania! A kazali mi go gwałtem kować i trzymać, jakby ceklarzowi“. Zaręba też, widząc uciekającego, wzniósł ręce do Boga i z płaczem rzekł do ludzi w rynku: „Panie Boże! wyswobodź ludzi niewinnych! A chwała Bogu, żem tu nie był przytem, ja ubogi człowiek“.
Adam Łukowiecki, organista, stał sobie spokojnie przy kollegiacie, trzymając ręce w kieszeniach kożucha. Skoro zaś Wlazło wtoczył się na cmentarz a Żakowski okładał go obuchem, wystąpił organista, i wstrzymując go, rzecze: „Pani bracie! hamuj się, bo to cmentarz, nie czyń gwałtu domowi Bożemu!“
Lecz Żakowski, czerwono ubrany, nie zważając na to, bił Wlazłę. Wybiegł też ksiądz Marcin Ćwikliński, podkustoszy kollegiaty, i mówi: „A czemu to bracie gwałt czynisz kościołowi? azali nie wiesz, że to szyją pachnie?“ Żakowski coś się księdzu przymówił. Na to przypadają drudzy księża i zakonnicy Franciszkani i biorą Wlazłę między siebie. Żakowski chciał przeszkodzić i coś odpowiedział. Na to przyskoczył jakiś Franciszkanin i uderzył go w gębę. Żakowski chciał oddać wet za wet, ale ludzie skoczyli, mianowicie Joachim Raszkowicz, garncarz: więc trzeba był zmykać, a ludzie bili i gonili.
Urodzony Sławiński, widząc jak księża Wlazłę prowadzą do pomieszkania swego, zwraca się do organisty i rzecze: „Tyś mi to przyczyną wszystkiego!“ Łukowiecki zaś świadczył się ludźmi, iż mu źle zadaje Sławiński.
Nazajutrz okazywał Żakowski blizny i rany: na wierzchu głowy nad lewem uchem guz, jak orzech laskowy: na prawym boku nad krzyżami raz zsiniały, jak grosz; na członku lewej ręki raz zdraśniony; na lewej ręce nad łokciem raz zsiniały i drugi poniżej i trzeci zdraśniony. Zeznał i za świeżej pamięci uskarżył się urzędowi miejskiemu.
Strona:Jan Sygański - Historya Nowego Sącza.djvu/558
Ta strona została przepisana.