Strona:Jan Sygański - Z życia domowego szlachty sandeckiej.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

czynię wolnym wiecznymi czasy, żadnego prawa już sobie do niego nie przywłaszczając, ale go wcale wolnym i swobodnym czyniąc z mojego poddaństwa i państwa. Na co dla lepszej wiary i pewności ręką się swą podpisuję i pieczęć moją przykładam. Dan w Męcinie w dzień św. Krzyża 1623. Jan Krzesz.
Podobnie uwolnił 1626 r. Bigosa alias Marcina Koczkosza. Zawsze jednak żądał od nich pewnej poddańczej uległości, chociaż już dawno mieszczanami byli.
W r. 1633 potrosze napity Jan Krzesz, usiadł na ławce przed domem szychtarza w Nowym Sączu. Przechodził tamtędy Stanisław Gardoń i nie dość nizko skłonił się przed nim. Krzesz chwycił za karabelę z pochwą i wypłazował go po grzbiecie. Gardoń odwraca się, obejmuje napastnika za ramię, ten zaś bezzwłocznie policzkuje go raz i drugi. Silny Gardoń zniecierpliwiony, pochwycił Krzesza oburącz przemocą, posadził na ławie i trzymając potężnie, pyta: Czemu mnie panie bijesz? Niewinienem ci nic! Pan Krzesz woła na czeladź. Usłużni pachołcy, przybiegają czem prędzej, odrywają Gardonia, wpychają go do domu, i łagodzą pana swego, który gwałtem porywał się do korda. Rozgniewany Krzesz wniósł skargę do sądu, iż go Gardoń zelżył i napadł na niego z rusznicą w ręku. Ale świadków nie było, tylko sławetny Stanisław Mętka, sukiennik sandecki, przypatrywał się temu zajściu z daleka, a na żądanie Krzesza opowiedział przed urzędem radzieckim, jak istotnie było. Dozwolono więc Gardoniowi oczyścić się przysięgą: „Jako pozwowi żadnej przyczyny nie dał, i jako się nań zbrojną ręką, ani strzelbą nie porwał, i jako mu słów nieuczciwych nie zadawał“.[1]
Jaki zaś był stosunek Krzeszów do reszty ludności katolickiej, a zwłaszcza mieszczaństwa sandeckiego — jakie w mieście wyprawiali burdy i jakich dopuszczali się gwałtów — dowodzą nam poniżej przytoczone fakta, zapisane w aktach miejskich i grodzkich sandeckich.

Dnia 4. października 1640 r. Władysław i Abraham, synowie Jana Krzesza z Męciny, konno i zbrojno, jak zwykle szlachta, opuszczali właśnie gospodę Jana Zięby w Nowym Sączu, w towarzystwie dwóch swoich pachołków, Józefa Nierody i Wojciecha Debskiego, Mimo wsiadających przechodził Jan Kołodziejczyk, alias Raszkowicz, przedmieszczanin sługujący szlachcie: spojrzał ostro,

  1. Act. Consul. Sandec. T. 53, p. 105.