otrzymał 2 złp.; grabarze od pochowania zwłok 1 złp. O głowę zaś Władysława Krzesza, za usilnem wdaniem się Lubomirskich, mianowicie Stanisława, wojewody krakowskiego, i jego syna Jerzego, starosty sandeckiego, Regina Raszkowiczowa, żona zabitego Jana, ugodziła się z rodziną Krzeszów (właściwie z Janem Krzeszem, ojcem Abrahama i Władysława) za 1.000 złp.[1] Przy tej ugodzie z przyjaciółmi Władysława Krzesza, zjedzono ryb i wypito wina za 4 złp. Wydatki poszczególne wpisano do księgi wydatków miejskich; zajście całe wciągnięto do księgi wójtowskiej. Uwolniony Władysław Krzesz pokwitował miasto z wszelkiej zemsty osobistej i prawniczej, a kwit ten wniesiono do grodu sandeckiego 22. lutego 1642 r.
2. Nawet publiczne nabożeństwa kościelne bywały nieraz widownią fanatyzmu i nietolerancyi aryańskiej. OO. Franciszkanie w Nowym Sączu odprawiali co piątek w wielkim poście nabożeństwo pasyjne, z wystawieniem Najśw. Sakramentu i stosownem kazaniem, przy licznym udziale miejscowej ludności. W piątek przed drugą niedzielą postu 1651 r., wszedł do ich kościoła Jan Schlichting, syn Wespazyana zagorzałego Aryanina, dziedzica Dąbrowy nad Dunajcem w pobliżu Wielogłów, a usiadłszy w ławce, odwrócił się plecami do Najśw. Sakramentu, przyczem zaczął nieprzyzwoite wyprawiać żarty, z wielkiem zgorszeniem obecnych. Kiedy zaś według ówczesnego zwyczaju, członkowie bractwa Męki Pańskiej wśród kazania dyscyplinę publiczną czynili w kościele — on z lekceważeniem i wzgardą obrzędów kościelnych rzekł do swego pachołka: „Tnij go lepiej kańczugiem“. Ten zaś, nie namyślając się długo, przystąpił do jednego z członków bractwa i wychłostał go tęgo kańczugiem. Na widok tego powstał popłoch i oburzenie niewymowne w kościele. Wskutek tego ks. Bonawentura Mroczkowski, gwardyan franciszkański, wniósł imieniem całego konwentu skargę do grodu sandeckiego przeciwko Schlichtingowi, z powodu zniewagi nabożeństwa i zgorszenia publicznego danego w kościele. Podobną skargę wytoczono także w trybunale lubelskim. Pokazuje się jednak z dalszego przebiegu sprawy, że Franciszkanie pogodzili się ze Schlichtingem i zaniechali procesu.[2]
Burdy obydwóch Schlichtingów, Wespazyana i Jana, powtarzały się jeszcze w późniejszych latach i miały swój wcale niepocieszny