kładąc się do spoczynku, nie wiedział wcale, czy nie zaśnie na wieki od pogan oręża, albo czy nie zbudzi się spętany w tatarskie łyki. Szlachta polska dźwigała wtedy ciężar obrony kraju, kościami swemi zaścielała mnogie pobojowiska Ukrainy, Podola, Wołynia, Rusi i Wołoszczyzny — owego cmentarza polskiej rycerskiej najdzielniejszej szlachty! Jedni z nich obok Stanisława Żółkiewskiego pod Cecorą zalegli „nieprzebytym progiem dla wroga ojczyzny“; drudzy z Janem Karolem Chodkiewiczem pod Chocimem zakończyli życie, a ci, co wrócili jeszcze z pola bitwy do domu, nieraz krew przelewali w ciężkich najazdach Kantymira, tatarskiego murzy. Prawdziwie ciężka to była doświadczenia szkoła! Można było nauczyć się w niej gorącej wiary w Boga, ale też zarazem przesiąknąć pogardą do niemieckiej nauki „o prawie miecza“, którą rozszerzali na Zachodzie nowinkarze religijni, dalecy od Tatar i Turków. Za ich przykładem Aryanie sandeccy, gęsto po dworach nad Dunajcem i Łososiną osiadli, podobnie głosili i nauczali, że grzech dobywać miecza i wojnę prowadzić. W chwilach wojennych nie stawali orężnie przeciwko wrogom ojczyzny, lecz w domu siedząc, łupili bezkarnie kościoły i dobra duchowne, w czem jednak żadnego bezprawia, żadnej nie upatrywali zbrodni!
Starościna Stanowa wyniosła z ojcowskiego domu żar wiary i cześć powinną dla tych, co dla ojczyzny lub z nią wspólnie cierpieli. Powszechnem wtedy było to współczucie i powszechna stąd cześć dla bł. Kingi, która pierwsza uchodzić musiała przed Tatarami do zamku w Pieninach (1287), i z bólem serca patrzała na spustoszenie kraju wskutek najazdu tej dzikiej hordy. Do grobu też Kingi w Starym Sączu zwracały się zatrwożone serca, aby ona przyczyniła się za biedną Polską i ubłagała u Boga ocalenie od zguby. Jak dziś wielkie panie jadą po oświatę do ubóstwianego Paryża, tak wówczas matrony polskie po pociechę w smutkach, z gorącą łzą w oku, pielgrzymowały do Częstochowej na Jasną Górę Maryi, lub do Starego Sącza do grobu królowej Kingi, wygnanki od Tatar.
Kasper Poniatowski z Poręby, rządca dóbr Klarysek w Starym Sączu, ożenił się z Elżbietą, córką Sebastyana Gładysza, podstarościego sandeckiego, a bratanicą ks. Jana Gładysza, plebana grybowskiego, który staraniem swojem, wskutek wyroków sądowych, odebrał różnowiercom przywłaszczony kościół i przywrócił w nim uroczyście katolicki obrządek. Pobożna starościna
Strona:Jan Sygański - Z życia domowego szlachty sandeckiej.djvu/86
Ta strona została skorygowana.