dał pan Wacław kupcowi w Ropie 10 złp. gotówką i gontów za 5 złp. Odtąd za gotówkę tylko brał pan pisarz u Tymowskiego, niezawodnie dlatego, ażeby i panu Wacławowi odjąć możność robienia długów na przyszłość. Dopiero w roku 1627 wziął sukna za 22 złp., obiecując rychło dług zaspokoić „pod cnotliwem słowem“.
Był on wtedy w wielkim kłopocie i smutku. Żona jego Zofia powiła mu córeczkę Annę, ale sama przytem uległa niezmiernym wewnętrznym boleściom, tak że ani ręką ani nogą nie mogła władać. Wszystkie rady i leki nic nie skutkowały. W ostatniej potrzebie ofiarowała się nawiedzić w Starym Sączu grób Kingi bezzwłocznie. Bóg wysłuchał prośby, bo w tymże momencie wszystkie ustały boleści. — Nieco później, gdy jej córeczka w suchoty wpadła, a sposobu na uleczenie w ludzkich radach nie stało, ofiarowała ją bł. Kunegundzie, i wyzdrowiała zupełnie.[1]
W r. 1629 przeniósł się pan pisarz do Krakowa, lecz i nadal utrzymywał z Nowym Sączem przyjazne stosunki. To też kiedy w r. 1634 zawitał do tego miasta, ugoszczono go doborowem winem, jak czytam o tem w księdze wydatków: „Na przywitanie wielmożnego Jakóba Chwaliboga, pisarza ziemskiego krakowskiego, z dawna nam przychylnego, 3 garnce wina“.
5. Marcin z Wielogłów Wielogłowski, komornik i poborca powiatu, następnie podwojewodzy sandecki (1629–1637). Jeżeli pismo znamionuje człowieka, to jego nie zawiodło: nieczytelne, litery drobne a każda inna, każda sobie z osobna i wykręcona, a przecież w tej nieregularności wybitność odrębna. Pisał się Wieliogłowski. W r. 1615 winien był Tymowskiemu za sukno dukata, którego „na bezrok“ jeszcze nie oddał, a wkrótce potem 13 złp. W r. 1617 brał dla siebie falendysz po 2½ złp., karazyi białej 9¼ łokcia, a synkowi 2 łokcie morawskiego po 14 gr. Robił mu krawiec, Tomasz Pytlikowicz, słynny w radzie i ławicy miejskiej. Odtąd nie borgował aż w r. 1630, kiedy, jako podwojewodzy sandecki, winien był kopę (60 gr.).
Pan podwojewodzy nie należał do ludzi zbyt ślepej wiary, rozum u niego wiele znaczył i najczęściej szedł za jego wskazówką. Zachorowała mu córeczka Agnieszka jeszcze w powiciu. Nagle porwała ją nierówna niemoc (epilepsya), i nie było nadziei życia, bo ludzki rozum nie podawał skutecznych środków. Właśnie gościła w domu jego pani Zofia Gładyszowa, poważna i po-
- ↑ Frankowicz, str. 346, 354.