Do tej deski przypierał mały, z białego drzewa stół o trzech nogach; po przed nim, na stołku wyrobu jednego z czeladzi Piasta, siedział blady, nizkiego wzrostu mężczyzna, o twarzy gładko ogolonej. Miał na sobie szlafrok watowany, niegdyś jakąś materyą bawełnianą kryty. Dzisiaj znikło pokrycie, została tylko wata, szarą nicią przytrzymana.
Nie umiem już dzisiaj opisać wrażenia, jakie na mnie sprawił ten osobny pawilon uczonego i poety. Grom niespodziany padł na moje rojenia młodociane. Muza, która mnie dotąd prowadziła w snach moich przez łąki kwieciste, znikła mi nagle z przed oczu, a ta, którą teraz ujrzałem, była podobną do strasznej Meduzy!... Zdawało mi się, że jej włosy wężowe owijają się zwolna wkoło mojej piersi, jak węże Laokoona!... Czułem jak jad zabójczy sięgał już do mego serca, które niedawno tak rozkosznie śniło o sławie i o świetlanych jej horyzontach!...
Blady z zimna Wagilewicz zwrócił na mnie swoje wyraziste, ciemne oczy. Smutny uśmiech przeleciał po jego sympatycznej twarzy.
Zacząłem się jąkać. Bohater Mucha znikał powoli odemnie, a na jego miejsce stawał inny. Był nim Wagilewicz.
Wiele ciekawych wyjaśnień co do pierwszego dał mi Wagilewicz. Nie słuchałem go wcale. On sam pozował mi w tej chwili...
Po cóż — myślałem sobie — z zamierzchłych wieków wydobywać niepewnego bohatera, jeżeli tu przedemną stał bohater prawdziwy naszych czasów? Czyż postać człowieka szlachetnych aspiracyj, łamiącego się ze straszną troską życia, a mimo to nie upadającego pod tem brzemieniem, nie jest godną aureoli pierwszego bohatera? Cóż mogą dać lepszego wieki zamierzchłe?...
Smutny, przybity wyszedłem z pawilonu poety i uczonego. «Muchy» już nie było przy mnie; blady uczony i poeta szedł obok mnie. Pierzaste płaty śniegu stroiły go w jakieś szaty fantastyczne, podobne do szat, w jakich stoją posągi — na cmentarzach!...
Miałżem iść w jego ślady?
Kilka nocy nie spałem.
Po krótkim, rozkosznym śnie, wróciły dawne poważne myśli, któremi karmiłem się w więzieniu. Tym myślom, owym pragnieniom twardej dla kraju służby śród poświę-
Strona:Jan Zacharyasiewicz - Muza czy Meduza.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.