jaką drobną przysługę... byle tylko moja ciotka temu nie przeszkodziła.
— W jaki sposób?
— Może umrzeć — a wtedy jedyny jej spadkobierca musiałby przy jej zwłokach do kraju wracać.
Leonia spojrzała teraz na mówiącego, którego twarz była uśmiechnięta. Przypominała sobie, że go gdzieś widziała, ale słodki uśmiech jego przy spodziewanych zwłokach ciotki nie dobrze ją usposobił. I spostrzegł to pan Alfred.
— Już to taki porządek na świecie, dodał szybko, że jedni umierają, a inni zmuszeni są ustawą z ich spadkobierstwa korzystać.
— Ale na ten przymus ustawy, pan się wcale nie gniewa? zapytała Leonia czytając dalej w swoich notatkach.
— Któżby się gniewał, jeżeli ładna wioska, bez długów spadnie na niego. Gniewamy się tylko, gdy jakaś cegła z gzemsu spadnie, ale nie gniewamy się, jeżeli to samo stanie się z trzech-piętrową kamienicą.
I zaśmiał się z własnego dowcipu.
— Już to jest taka nasza ludzka natura, dorzuciła pani Aneta, bo i na cóż zda się nieboszczykom nasz smutek ciągły? Po nabożeństwie żałobnem za naszych dobrodziejów, ocieramy łzy i — zasiadamy do obiadu.
— A obiad zazwyczaj jest tem wykwintniejszy, odpowiedział pan Alfred, im większe dobrodziejstwa wyświadczył nam nieboszczyk.
Uśmiech cyniczny podniósł wąs szwedzki do góry. Leonia patrzała na swój notatnik.
— Przecież nikt całe życie nie będzie płakać za tymi, których majątek się dziedziczy, dodała pani Aneta.
Orkiestra koncertowa zaczęła właśnie grać węgierskie rapsodye Liszta. Leonia odwróciła głowę, aby słuchać z uwagą.
Nastąpiła dłuższa pauza. Pan Alfred podciągnął swoje szwedzkie wąsy do góry i z ukosa popatrzał na Leonię. Pani Aneta przez lornetkę przypatrywała się gościom.
Gdy orkiestra grać przestała, zapytała pani Aneta:
— Jak się panu Liszt podoba?
— Liszta uwielbiam jako skończonego artystę, odpowiedział pan Alfred, umie on pojedynczą melodyę tak bogato zastosować, że trzeba całą uwagę wytężyć, aby wśród morza
Strona:Jan Zacharyasiewicz - Przy Morskiem Oku.djvu/12
Ta strona została przepisana.
— 14 —