Pani Aneta widocznie rada była nowemu towarzyszowi podróży, który teraz przez całe dni z niemi chodził. W hotelu uchodził on za »grafa« i tak go służba nazywała. Sypał za to jej bogate datki przy każdej sposobności, osobliwie, gdy razem z panią Anetą i Leonią obiad jadał. Również, gdy zwiedzali razem różne osobliwości stolicy, nieszczędził datków dla odźwiernych i cyceronów, a czynił to tak, że pani Aneta widziała. W rozmowie uderzał w tony wyższej sfery, a jeżeli jakie zdarzenie ze swego życia opowiadał, to zawsze był przy tem jakiś hrabia, albo przynajmniej baron. Gdy pani Aneta z Leonią zatrzymały się przy wystawie konfekcyi, i tę lub ową suknię, lub mantylę chwaliły, pan Alfred opowiedział zaraz obszernie, że podobne toalety widział na wieczorze u księcia S. lub na obiedzie u księcia R. Te dwa książęce domy Wielkiego Księstwa powtarzały się często w jego opowiadaniach, a tych, którzy używali tytułu hrabiów, nazywał zdrobniale imionami chrzestnemi. Słowem — występował jak człowiek żyjący na większym świecie, spokrewniony i zaprzyjaźniony z pierwszemi rodami.
Pani Anecie wielce to pochlebiało i z każdym dniem przyjaźniej patrzyła na pana Alfreda. Leonia nie bardzo się nowym towarzyszem zachwycała. Raził ją często widoczną blagą, a niekiedy źle ukrytym cynizmem, charakteryzującym człowieka wcześnie przeżytego. Jako towarzysz zaś i cicerone był nieoceniony. Wiedział, gdzie i jak się chodzi do muzeów i teatrów, wiedział, co kosztują bilety, a z dorożkarzami zuchwałymi dawał sobie zawsze radę. Była to wielka wygoda dla kobiet, był on dla nich żywym Bedeckerem, a zanim tydzień przeminął, tak się do niego przyzwyczaiły, jakby był ich najbliższym krewnym. Tym sposobem zawiązała się między niemi pewna poufałość, która ułatwiała ich wzajemny stosunek, z czego nie zaniedbał pan Alfred przy każdej sposobności korzystać.
Gdy raz po dłuższej przechadzce w zwierzyńcu, do hotelu wrócili, odźwierny oddał panu Alfredowi telegram. Odczytawszy spiesznie telegram, zawołał z wyrazem przestrachu na twarzy:
— Czyż to być może, aby los dla mnie miał być tak
Strona:Jan Zacharyasiewicz - Przy Morskiem Oku.djvu/14
Ta strona została przepisana.
— 16 —
IV.