— Wczoraj mówiła mama, że to pan Bóg do nas go zesłał.
— To na jedno wyjdzie, dosyć że jest, a mnie się zdaje, żeś z tego powinna korzystać. Kto nie korzysta z okazyi, ten nie raz do śmierci robi sobie wyrzuty.
— A cóż mam uczynić?
— Przecież uczyć cię nie będę. Wiesz dobrze jak z młodym mężczyzną rozmawiać trzeba, jak się na niego trzeba patrzeć, kiedy trzeba się domyśleć tego, czego on nie wypowiada, a kiedy udać, że się nie słyszy, jeżeli powie.
— Ach mamo, na to potrzeba spokoju i dłuższych rozmyślań. W takim zgiełku, gdzie na tyle rzeczy patrzeć trzeba i je podziwiać, mąci się w głowie i jest się w nieustannej gorączce... Zresztą pana Alfreda znam dopiero od tygodnia. Jest miły towarzysz, w podróży pomaga nam w tem i w owem. Cóż więcej?
— Przecież co raz więcej zbliża się do ciebie.
— Nic w tem dziwnego, on młody i ja młoda.
— Wyróżnia cię przy każdej sposobności, widać, że jest tobą zajęty. Czy to nie on tam jedzie w doróżce? Ach, ta ciotka! nie miała kiedy chorować i umierać.
Leonia nie spojrzała na doróżkę, tylko na fale Renu i zamyśliła się. Zdawało się, ściga oczyma, jakiś daleki obraz, którego dojrzeć nie może. Tymczasem nadjechała dorożka z pastorem.
— Rozdarłabym kogo z niecierpliwości, mówiła dalej pani Aneta, patrząc ku miastu, tak nas zostawił w zawieszeniu.
— Może już go nigdy nie zobaczysz! Wielka szkoda!
Leonia zwróciła oczy na matkę. Oczy miała rozmarzone, malowało się w nich jakieś nieukojone pragnienie.
— Cóż ja temu winna, jeżeli nie przyjedzie. Zapewne tak bardzo mu się nie podobałam.
— Młoda i nieszpetna panna, podoba się każdemu, jeżeli tylko chce.
Leonia spuściła oczy i zamyśliła się. W głowie jej szumiało od wrażeń z podróży, w wielkich miastach widziała tyle ciekawych rzeczy, do których wiązało się także wspomnienie towarzysza, tyle zaszło drobnych wydarzeń, po których wspomnienie zostało!... Nie mogła jeszcze tego wszystkiego uporządkować, nie mogła jeszcze odróżnić wrażeń od własnych
Strona:Jan Zacharyasiewicz - Przy Morskiem Oku.djvu/21
Ta strona została przepisana.
— 23 —