Strona:Jan Zacharyasiewicz - Przy Morskiem Oku.djvu/22

Ta strona została przepisana.
—   24   —

uczuć!... A miły towarzysz podróży zostawił je właśnie — jak powiedziała pani Aneta, w bardzo niemiłem zawieszeniu. Telegramy, które miał otrzymywać o przebiegu choroby ciotki pozwalały mu odkładać zostanie się z niemi od godziny do godziny. Ostatnie pozwoliły mu towarzyszyć aż do Kolonii. Teraz po zwiedzeniu tumu i po zakupnie kilku flaszek wody kolońskiej, odszedł na telegraf, aby z odpowiedzi telegraficznej dowiedzieć się, czy może dalej z niemi podróż nad Renem odbywać. Na każdy wypadek miał przybyć do przystani, aby im oznajmić, czy z niemi popłynie, czy tutaj je pożegna.
Ta niepewność działała na nerwy kobiet. Statek parowy czekał u przystani buchając niecierpliwie kłębami dymu. Część podróżnych już udała się na pokład, tragarze znosili kufry, dzwonek i świstawki odzywały się po kolei.
Pana Alfreda nie widać! Z każdą sekundą rosło niebezpieczeństwo, że go już nie ujrzą! Przebyte razem dni, drobne wydarzenia, rozmowy w długich wieczorach — wszystko to cisnęło się teraz do pamięci i stroiło się w jasne barwy. To co o sobie sam mówił, stawało się teraz prawdopodobnem, a nawet rzeczywistą prawdą. Dalekie domysły przybierały barwę rzeczywistości. Pani Aneta wierzyła teraz, że gdyby się o Leoncię oświadczał byłby świetną partyą. Ma przecież jaki taki majątek, koligacye świetne, jest sam comme il faut, miał rozległe wiadomości, wychowanie i maniery wyższego świata.
Dodawszy do tego ciotkę konającą, jej wioskę bez długów... Czegoż więcej potrzeba? A gdyby w ostatecznym razie to wszystko było illuzyą... od czegoż ciocia Dorota i Jaszczurów?
Takie myśli biegały teraz po głowie pani Anety. Qui ne risque ne gagne, rien! Można wielki los wygrać! A jeśli się nie zjawi?
Pani Aneta zacisnęła usta, bo tu kończyły się jej marzenia dni ostatnich.
A Leonia? W głowie Leonii szumiało ciągle. Fale Renu, rozkosze żeglugi na tych falach, spodziewane urocze widoki... a z drugiej strony wieżyce tumu kolońskiego, droga z miasta do przystani i coraz słabiej jadące po niej dorożki i rosnące z każdą chwilą prawdopodobieństwo, że towarzysza podróży już nie ujrzy wszystko to wprawiło jej nerwy w jakiś stan gorączkowy. Słowa matki dolały oliwy do ognia...