Gdyby teraz pana Alfreda ujrzała, uścisnęłaby dłoń jego serdeczniej i goręcej niż dotąd.
Teraz ostatni tragarz zbliżył się do niej. Wziął z ich rąk podróżne torebki, parasolki i jakieś drobne sprawunki, odzywając się krótko, aby szły za nim, bo statek odpłynie. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na drogę do miasta, weszła pani Aneta na mostek. Za nią ze szpuszczoną głową poszła Leonia.
Z pokładu statku wyszły na wyższy pomost. Statek zaczął się z wolna obracać. Ozwały się koła, srebrzysta piana wybiegła daleko na wodę...
Na drodze z miasta ujrzała pani Aneta przez lornetkę cwałem pędzące konie. Obaczył je prędzej gołem okiem sternik. Skręcił kołowrot z tyłu wstecz, a statek zbliżył się poraz ostatni do brzegu. Konie dopadły do przystani, wysunięto mostek — i pan Alfred z okazałym kufrem i pudłem na kapelusz wszedł uśmiechnięty na pokład.
Pani Aneta krzyknęła z radości i o mało co nie rzuciła mu się na szyję. Leonia zarumieniła się i z niezwykłą serdecznością uściskała dłoń jego.
— W ostatniej chwili otrzymałem telegram, który mi pozwala paniom jeszcze towarzyszyć do wieczora. Moja ciotka o tyle jest jeszcze przy siłach, że w towarzystwie lekarza wyjeżdża do Paryża, aby tam zasięgnąć rady specyalistów. Wzywa mnie, abym tam natychmiast przybył. W Koblencyi więc pożegnam panie. Dotąd możemy podziwiać razem urocze brzegi Renu, a pannie Leonii mogę nawet opowiedzieć o różnych psotach nadobnej czarownicy »Loreli«, która podróżnych na Renie swemi wdziękami tak czarować umiała, że się w odmęt rzucali.
Przy tych słowach spojrzał w oczy Leonii, która je natychmiast na pomost spuściła. Po jej twarzy przebiegł nieznaczny rumieniec.
Z powagą rozpoczął teraz statek bieg swój. Zwolna ale bez ustanku posuwał się przez fale, które mu drogę zagradzały. Uczucie niewysłowionej rozkoszy ogarnęło wszystkich, którzy podróż po raz pierwszy odbywali. Cichy jednostajny ruch, bez turkotu i hałasu przypominał mimowoli lot ptaka, któren z rozpostartemi skrzydłami sunie po modrem sklepieniu nieba.