nie wiemy, czy ona jest wypływem naszej duszy, czy też urabia się pod wrażeniem tego co nas otacza. Ja naprzykład...
— Proszę dalej mówić.
— Naprzykład, w tej chwili chcę i pragnę czegoś, co uważam za jedyne szczęście moje.
— A w innem otoczeniu, w innem towarzystwie zapragniesz pan innego szczęścia.
— Oblewasz mnie pani zimną wodą.
— To z pod kół statka wypryska piana.
Pan Alfred zamilkł i z ukosa spojrzał na Leonię. Leonia zrozumiała to milczenie.
— Czy pan jesteś tak wrażliwy na te zimne krople wody?
— Jeżeli pochodzą z młodych ust, które żar rozniecać mają.
Lekki rumieniec przebiegł po twarzy Leonci.
— Czy znasz pani legendę o czarownicy »Lorelai«, która tam wyżej na skalistych brzegach tej wody ma królować?
— Słyszałam coś o niej. Legendy takie powtarzają się. U nas nazywa się Świtezianka.
— Dlaczegoż w tych legendach jest zawsze jedna i ta sama myśl, że piękna i czarująca kobieta, czarem wdzięków swoich, nielitościwie zabija mężczyznę?
— Najlepiej nie patrzeć na te niebezpieczne wdzięki.
— A jeżeli kto w ich sidła już ugrzązł?
Pan Alfred wziął Leonię za rękę i wycisnął na niej pocałunek. Zarumieniona cofnęła rękę.
— Patrz pani na ten siwy obłoczek, mówił dalej pan Alfred, który majaczy tam na krawędzi nieba... Tam przemieszkiwać ma owa nadreńska czarownica, a zanim jej śpiew zdradliwy usłyszę, niech pierwej usta pani wypowiedzą wyrok na mnie.
— Jaki wyrok?
Pan Alfred ujął namiętnie jej rękę.
— Czy będę mógł tę rękę jako zakład wiecznej przyjaźni w mojej dłoni zatrzymać na zawsze?
Ciemny rumieniec okrył twarz Leonci. Cofnęła rękę i szybko wstała z ławki.
— Mama w salonie sama tak długo siedzi, muszę iść do niej. Przepraszam pana.
I szybko jak widmo zniknęła z pomostu.
Pan Alfred wiedział co to znaczy. Chciała z jego oświadczeniem pójść do matki. Tam nastąpi narada co z niem zrobić.
Strona:Jan Zacharyasiewicz - Przy Morskiem Oku.djvu/25
Ta strona została przepisana.
— 27 —