Pan Alfred nieobawiał się tej narady, bo wiedział dobrze, że matka mu sprzyja. Leonia stanowczej rekuzy mu nie dała, a to dawało mu nadzieję, że matka wyrok jej przechyli na jego stronę.
Tak sobie myślał pan Alfred i w dobrym humorze zaczął się przechadzać po górnym pomoście. Wietrzyk od górnego Renu muskał mu czoło i szeptał mu do ucha, różne dobre rzeczy. Był pewny, że prędzej czy później piękna turystka przyjmie jego oświadczenie.
A co potem?
Potem? Któżby teraz o tem myślał. Przecież u nas nie jest w zwyczaju, aby przed ślubem o czemś podobnem myśleć. Ubliżałoby to nawet pierwszym zachwytom miłości, a samą miłość zniżyłoby do prostego rachunku.
Podczas gdy pan Alfred w rojeniach swoich po górnym pomoście się przechadzał, w dolnym salonie toczyła się rozmowa prawie dramatyczna.
— Więc oświadczył się, mówiła pani Aneta rozpromieniona, trzeba go jakiś czas w niepewności zostawić. To zaostrza sentyment u mężczyzny. Mężczyzna w tym względzie jest podobny do osła, który się cofa, gdy go naprzód ciągniemy, a biegnie naprzód, gdy go w tył chcemy cofać.
— Ależ tu idzie o to, odpowiadała żywo Leonia, jak mu na to odpowiedzieć. Tak mało znamy go...
— Już ja go dobrze poznałam. Wiem kto go rodzi i jakie są jego koligacje. Ma wioskę, wprawdzie nie bez długów, ale któż dzisiaj jest bez długów.
— Zkądże mama wie o tem?
— Gdy córka buja po eterach niebieskich, to obowiązkiem matki jest dobrze rachować.
Tu wyjęła zwinięty papier, rozłożyła i przesunęła po pod oczy Leonii.
— Telegram! krzyknęła Leonia
— Tak jest. Telegrafowałam do mojej znajomej w Poznaniu.
— Dla Boga! Cóż mama uczyniła!
— Uczyniłam to, co było moim obowiązkiem.
Nastąpiło dłuższe milczenie.
Leonia była cała czerwona, oczy szkliły się w gorączce.
— Dzisiaj małżeństwa powinny się szybko zawierać, mówiła pani Aneta, bo inaczej wszystko się rozerwie. Minęły te czasy, w których para miłosna kochała się przez długie lata,
Strona:Jan Zacharyasiewicz - Przy Morskiem Oku.djvu/26
Ta strona została przepisana.
— 28 —