zanim do stóp ołtarza zdążyła. Dzisiaj szkoda czasu na taką zabawkę.
— Ależ tak nagle.. nie mogę nawet przekonać się, czy kocham, albo czy on rzeczywiście mnie kocha?
— Zresztą, możesz mu przyrzec — a jeśliby się coś w dalszym trakcie lepszego znalazło — to przyrzeczenie jeszcze ciebie nie obowiązuje. Tysiące panien zrywają przyrzeczenia, narzeczeni nawet rozstają się, a nikt im tego tak bardzo za złe nie bierze.
Twarz Leonii poczerwieniała jak rozpalone żelazo.
— Jeżeli tak... to już wolę od razu przyrzec i zaręczyć się z panem Alfredem, niżeli miałabym znowu na rozkaz mamy robić słodkie oczy do francuzkiego markiza, jak to zeszłego roku w Ostendzie było.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W godzinę później siedzieli wszyscy troje w dolnym salonie przy herbacie. Pan Alfred trzymał drobną rączkę Leonii i od czasu do czasu całował. Twarz Leonii pałała, oczy, na których były ślady łez iskrzyły się gorączkowo. Pani Aneta miała minę dyplomatyczną.
— Nie wiem, rzekła po dłuższem milczeniu, czy nie zawcześnie uległam waszej prośbie... Pan w Koblencyi nas opuścisz!
— Aby spieszyć do ciotki umierającej w Paryżu, odpowiedział pan Alfred, chciałbym jednak wprzódy utwierdzić tę pierwszą chwilę mojego szczęścia, aby ona wraz z mojem szczęściem w niepamięć nie poszła.
Rzekłszy to zdjął z palca złoty pierścień z pysznym turkusem.
— To pierścień zaręczynowy mojej matki, mówił dalej zwrócony do Leonii, czy pozwoli go pani włożyć na palec?
Leonia zawachała się, jakiś przestrach ogarnął ją.
— Przyjmij moje kochanie, rzekła pani Aneta, bo tak nasz starodawny zwyczaj każe.
I zdjęła z palca Leonii jej ulubiony pierścień ze szmaragdem. Leonia nie wiedziała prawie, co się z nią w tej chwili dzieje. Czuła tylko na swoim palcu inny pierścień.
— Jesteście zaręczeni, mówiła dalej pani Aneta.
Pan Alfred ucałował rękę, matki i córki.
— Pozwoli pani, rzekł po chwili, że zwyczajem europejskim, przeszlę o tem wiadomość moim krewnym i przyjaciołom?