majątku. Nie odwołując się do żadnych przyszłych procesów, oświadczam panu, że majątku żadnego nie mam, a znając stanowczość mojej ciotki i nieugiętość egzekutora jej testamentu uważam Jaszczurów dla mnie za stracony. Jeżeli pan taką biedną, jaką dziś jestem zechcesz poślubić, wezmę to za wielki dowód przywiązania ze strony pana, i wyznaje naprzód, że potrafię być na mniejszem oszczędną gospodynią.
Pan Alfred zaczął się niepokoić na krześle. Próbował coś odpowiedzieć, ale słowa mu się nie kleiły.
— Widzisz pani, mówił zwolna, materyalnej pozycyi nie trzeba nigdy lekceważyć... Ciotka moja może żyć w nieskończoność... mój majątek, jak każdy inny, nie jest bez ciężarów.. a ciężary te wyrastają nieraz po nad nasze siły... w takim razie...
— W takim razie zechcesz pan zapewnie odebrać swój pierścionek.
Szybko zdjęła pierścionek i położyła mu tuż przy ręce, którą na stole trzymał.
Pan Alfred machinalnie wziął pierścionek i zaczął się nim bawić.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W kilka dni potem siedziała pani Aneta przy herbacie mocno podrażniona. Leonia z ożywioną twarzą podawała filiżankę gościowi, którym był pan Władysław.
— Ależ to fałszywe koty, tygrysy nie ludzie! wołała pani Aneta, wioskę przed dwoma miesiącami sprzedał komisyi kolonizacyjnej — ciotki żadnej nie miał w Paryżu — podły świat cały, bezwstydna nikczemność na każdym kroku... Jutro odjeżdżamy do Jaszczurowa!
Pan Władysław nierozumiał dobrze tych wykrzykników podrażnionej matrony. Byłby chętnie świat cały i ludzkość wziął w obronę przed atakiem pani Anety, gdyby Leonia zagadkowym uśmiechem nie była go oderwała od tego.
— Jutro odjedziemy do Jaszczurowa, wołała dalej zacietrzewiona pani Aneta, a pan, panie profesorze, pojedziesz z nami. Moja siostra zaniemogła ciężko, a nawet już o testamencie coś nam donoszą. Wypada, abyś pan przyjaciółkę matki swojej odwiedził.