się biedną Leoncią opiekował. Niech ci to Bóg stokrotnie wynagrodzi!... Pobiegnę, aby Leonii zanieść tę wesołą nowinę.
Wybiegła z pokoju.
Pani Dorota patrzała na nią z rozrzewnieniem.
— Poczciwa Anetka, jak ona Leoncię kocha! A ja... nie mam nikogo, kogobym kochać miała!... Muszę ją kochać taką, jaką jest. Dla mego serca i to wystarczy.
Szybko otarła łzy, które się jej cisnęły do oczu, bo w dalszych pokojach słyszała szelest sukni jedwabnej.
Do pokoju wpadły matka i Leoncia.
Leoncia mogła mieć dwudziestą wiosnę, była podobna wysmukłym wzrostem do matki, miała jasne włosy, ciemne oczy i rysy twarzy klasyczne. Na pięknem czole zarysowało się kilka nieznacznych zmarszczków, jako ślady poważniejszych myśli. Extazy matki co do uzyskanych na podróż pieniędzy nie zdawała się podzielać, ale z uprzejmym uśmiechem zbliżyła się do ciotki i ucałowała jej szorstką rękę.
— Ciocia taka łaskawa, — rzekła z miłem wejrzeniem — nie wiem czy się kiedy będę mogła za to odwdzięczyć. Teraz mogę tylko przyrzec, że będę się starała wzbogacić mój umysł tem co zagranica ma najlepszego.
— Widzisz ją jaka senzatka, zawołała matka, ona nie da się złapać na muchę.
Pani Dorota otworzyła ramiona, a matka i córka rzuciły się jej w objęcia. Wycałowała je obydwie i spłakała się.
— Niech Bóg czuwa nad wami, zawołała wśród łez, a ja będę tutaj modlić się za was.
Na dworcu kolei w Krakowie czekali podróżni na pociąg do Berlina. W sali pierwszej klasy siedziała dama w eleganckim ubiorze podróżnym i przez lornetkę o długiej rączce przypatrywała się ruchowi na peronie. Przy drugim stole przerzucała, podobna do starszej, blondynka, niedbale jakąś ilustracyę. Na stole stała elegancka zastawa herbaciana z przekąską. Blondynka miała suknię szarą, obszytą szkocką wstążką. Po lewej stronie widać było bukiecik z pączków żółtej róży przypięty do sukni. Na jasnych włosach unosił się mały okrągły kapelusik, ubrany w czarne kokardki.