Strona:Jan Zacharyasiewicz - Przy Morskiem Oku.djvu/8

Ta strona została przepisana.
—   10   —

— Dowiedz się Leonciu, zagadnęła starsza, co się dzieje z naszemi rzeczami.
Leonia wstała i poważnym krokiem wyszła, aby spełnić rozkaz matki.
Przechodząc przez restauracyę spotkała młodego mężczyznę, który nagle się zatrzymał, aby ją przepuścić i długo za nią patrzał.
Młody mężczyzna był elegancko ubrany, podług ostatniej mody. Na ciemnym żakiecie miał lekki paletocik, koloru żółto-piaskowego, a w ręku trzymał krótką trzcinę ze srebrną rękojeścią. Twarz miał sympatyczną, czarny wąsik po szwedzku do góry wykręcony. Gdy Leonia wracała, ustąpił jej znowu z drogi i znowu za nią patrzał.
Przed wejściem do pierwszej klasy, zatrzymał Leonię jakiś podeszły jegomość w długim raglanie.
— A cóż tu pani porabia? zapytał.
Leonia powitała uprzejmie dobrego znajomego.
— Jedziemy za granicę z mamą, odpowiedziała. Mama jest w pierwszej klasie, jeżeli pan chce z nią pomówić, to proszę ze mną.
Weszli do sali. Za nimi weszli i inni podróżni, którzy właśnie przybyli. Za podróżnemi wszedł także młody mężczyzna w piaskowym paletocie.
Jegomość w raglanie powitał panią Anetę i rozpoczął dłuższą rozmowę. Pytał o panią Dorotę, o urodzaj w Jaszczurowie... a Leoncię zapytał, czy ciocia Dorota dała jej znaczną sumkę pour les petits menu.
Pani Aneta odpowiedziała szeroko na pytanie jegomości w raglanie, mówiła o wyśmienitych urodzajach w Jaszczurowie i o spodziewanej tegorocznej intracie, której cyfra była wysoka, a co do sumki na drobne wydatki dla Leonci to, Leonci o to bardzo nie chodzi, bo ona wie, że cały Jaszczurów ze swemi zbiorami i z ciotką do niej należeć będzie. Jegomość w raglanie potwierdzał to wszystko i z uśmiechem dobrodusznym pytał Leoncię, czy już ma kogo, ktoby po pracą znużonej ciotce rentowne gospodarstwo Jaszczurowa dalej mógł prowadzić. Leonia odpowiedziała, że kandydatów do tej słodkiej pracy możnaby znaleść na kopy, ale że dotąd jeszcze nikogo nie upatrzyła.
— To właśnie jest nieszczęście, odpowiedziała pani Aneta,