na schronienie mężów świętych przed północą dnia dwunastego Listopada, właśnie gdy ci zajęci byli wyśpiewywaniem psalmów i chwały Bożej, i rozkazują wydać sobie skarb dniem wprzódy ofiarowany im przez króla Bolesława, grożąc śmiercią wszystkim, jeśliby go oddać nie chcieli; nie przestają wreszcie na słowach, ale wszystkie kąty i zachyłki w mieszkaniach sług Bożych z chciwością przetrząsają. A gdy im pustelnicy szczerze i sumiennie wyznali, „że złota nie potrzebują i już odesłali je królowi,“ tém większą za paleni wściekłością, sądząc, że się pustelnicy zapierają i kłamią, a złoto kędyś w piasku mają ukryte, wywierają na nich całą srogość swoję, już nie łajaniem i obelgą, ale nawet razami. Zaczém porwawszy każdego z osobna i skrępowawszy, odłączają ich od siebie, w spodziewaniu, że użyciem kaźni wielorakiej wymuszą na nich wyznanie, gdzie złoto przechowali. Ale Pan użyczył błogosławionym sługom swoim tyle mocy duszy i wytrwałości w cierpieniach, że wszyscy zarówno i prawie jednosłownie zeznawali: „że złoto dane im od króla odesłali w całości,“ i że ani doznane, ani zagrożone im męki, nie zdołają na nich tego wycisnąć, iżby z obrazą Boga usta swoje schydzić mieli kłamstwem. „Boga (mówili) wzywamy na świadka, że nie dlatego się przemy, aby zatrzymać przy sobie złoto, któregośmy nigdy nie pragnęli, ale żeby fałszywém i kłamliwém zeznaniem nie ściągnąć na siebie rzeczywistej winy.“ Hultaje zaś bezbożni, rozumiejąc, że pustelnicy na jedno się zmówili, powtórnie i z większą jeszcze wściekłością rzucili się na mężów świętych, i póty ich męczyli i katowali, pokąd wśród bicia i skwarzenia ogniem nie postradali żywota, oddawszy Chrystusowi dusze uwolnione z męki, aby je chóry anielskie odniosły do przybytków niebieskich i królestwa wiekuistej chwały, męczennikom, którzy cierpieli dla Chrystusa, od wieków zgotowanej. Poczém rozbójnicy znowu zajęli się wyszukiwaniem skarbu, i wszystko, cokolwiek mieściła w sobie mężów świętych pustelnia, sprzewracali. Ale gdy ich tak wielkie zachody i zbrodnicze usiłowania omyliły, dla zasłonienia swojej winy, postanowili ogniem zniszczyć mieszkania świętych, a nawet ciała ich popalić, aby ludzie mniemali, że to nie zbrodnią czyją lecz przypadkowo się stało. Wszelako ognie podłożone, straciwszy przyrodzoną siłę, ani ich mieszkań, ani ciał żadną miarą nie chciały się imać; a ściany, chociaż drewniane, tak je od siebie odpychały, jakby z najtwardszej uciosane były opoki. Tym cudem przerażeni zbójcy pouciekali.
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom I.djvu/187
Ta strona została przepisana.