Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom I.djvu/413

Ta strona została przepisana.
Rok Pański 1097.
W czasie poświęcenia kościoła Gnieźnieńskiego, z wielką obchodzonego uroczystością, Pomorzanie ubiegają zamek Santok: ale w nocy strwożeni osobliwszém widziadłem, pierzchają haniebnie i w ucieczce do szczętu wytępieni giną.

Marcin arcybiskup Gnieźnieński, ubolewający z dawna, że kościół jego metropolitalny jeszcze po ten czas nie był poświęcony, przeznaczył dzień pierwszy Maja na tę uroczystość; którą żeby tém więcej uświetnić, zaprosił Władysława książęcia Polskiego, księżnę Zofię, Bolesława syna książęcego, wszystkich niemal biskupów, panów i dostojników królestwa, aby ją obecnością swoją zaszczycili. Pomorzanie, doświadczywszy tylekroć, że jawnemi siłami niczego dokazać nie mogli, z zwykłą sobie chytrością postanowili korzystać z pory, nad którą sposobniejsza nigdyby się może nie wydarzyła, i w przeddzień poświęcenia kościoła, kiedy wiedzieli iż książę Władysław i wszyscy prawie panowie Polscy zajęci byli uroczystością, pokusili się o opanowanie zamku Santoka. Już bowiem wielu Polaków w nim zamieszkałych przekupiwszy pieniędzmi, skłonili do poddania twierdzy w dniu na to przeznaczonym. O późnej więc nocy, cicho i w milczeniu podstąpili pod zamek, a za umówionym znakiem, przy pomocy onych zdrajców, po spuszczonych linach dostali się do twierdzy. Aliżci gdy się radują że już zamek mają w swej mocy, i chcą posuwać się dalej w głąb twierdzy, aby imać straże zdradzone przez swych towarzyszów, z nagła strach ich zdjął okropny, tak iż wszyscy niemal skamienieli. Ukazał im się bowiem rycerz na białym koniu, mający w prawej ręce miecz, którym wywijał, grożąc pewnym ciosem każdemu, który przed nim nie ustępował. Rozpierzchnęli się zatém przelękli Pomorzanie, błądząc w pomroce i utykając po nieznanych zakątkach, kędy którego przygoda niosła przed dosięgającym jego karku mieczem: każdemu bowiem zdawało się, że ów rycerz na niego osobiście nacierał. Rozruch i zgiełk sprawiony przez uciekających zbudził nawet drzymiących rycerzy straży zamkowej, którzy sami ledwo ochłonąwszy ze strachu, poczęli ścigać nieprzyjacioł spłoszonych oném widmem cudowném, i większą część trupem położyli, resztę poimali w niewolą. Ocalenie wtedy zamku i życia zagrożonego takiem niebezpieczeństwem przypisywali słusznie Boskiej opatrzności za przyczyną Ś. Wojciecha biskupa i męczennika. I on-to miał być owym jeźdźcem na białym koniu, który spłoszył Pomorzan wdzierających się do zamku, jak z niewątpliwych znamion mogli się domyślać. Odprawili zatém nabożeństwo ku czci i chwale tego Świętego, składając mu korne dzięki za ocalenie im życia i zamku, i głosili przed światem wielkie jego zasługi u Boga, za którego ła-