w ucieczce, i z wielką radością i tryumfem, nie bez poszanowania jednak na kibitkę wsadzają. Wpadłszy potém do kościoła, szukają jego towarzysza; lecz gdy nikogo nie znaleźli, czémprędzej z onego kościoła Spicymierskiego, po zabraniu z niego świętości, dosyć mając na osiągnieniu celu, cofają się i uciekają, żeby sami nie wpadli Polakom do matni. Arcybiskup Gnieźnieński Marcin, którego zwątlone wiekiem siły strach był pokrzepił, korzystając z pory, kiedy Pomorzanie gonili za archidyakonem, wylazł na szczyt kościoła i skrył się pod belkami wiązania; kapłan zaś, który miał mszą odprawiać, wtulił się poza ołtarz od zewnętrznej ściany. A tak Pomorzanie, nie przepatrzywszy wszystkich zakątów kościoła, albo raczej, jak pobożnie wierzyć można, na prośby i gorące modły Marcina arcybiskupa olsnąwszy, dozwolili mu za łaską Bożą ujść niewoli. Cud zaiste podziwienia godny! ale któremu nie godzi się uwłaczać wiary, stwierdzają go bowiem głośno świadectwa wielu poważnych pisarzy. Ci z Pomorzan, którzy naczyń kościoła Spicymirskiego dotykali się, bądź na podłe przeznaczyli je użytki, wszyscy poszaleli albo dostali wielkiej choroby; i nie tylko oni sami, ale żony ich nawet, dzieci, krewni i powinowaci podobnego doznali obłąkania, że jak szaleńcy i opętani kaleczyli się wzajemnie żelazem, rzucali na siebie kamieniami, krewnych i przyjacioł z domów wyganiali: a kiedy drugim szkodzić nie mogli, sami się zębami kąsali i szarpali pazurami; wielu z nich w takim stanie szaleństwa pomarło. Przerażeni tą przygodą, poznali, nakoniec, że to była kara Boska za zbrodnię świętokradztwa i obelgę mężowi Bożemu wyrządzoną; zaczém wszystkie niemal naczynia święte oddawszy do rąk archidyakona, porzucili swoje bałwochwalstwo, przyjęli wiarę świętą, i rzeczonemu archidyakonowi zdrowo i swobodnie do ojczyzny wrócić pozwolili. Nadto dziesięciny i pierwiastki swoich plonów, których dotąd upornie odmawiali, przyrzekli jak najchętniej składać i uiszczać. A tak sprawy Pomorskie szczęśliwie zakończyły się w tym roku. Podwójny więc tryumf odniesiono nad Pomorzany, ale ostatni wydaje mi się nierównie świetniejszym: jeden orężem Bolesława, drugi prośbami pobożnemi arcybiskupa, który dopóty w owym kościele trwał na modlitwie, wzdychając i łkając, póki archidyakon z naczyniami świętemi zdrowo nie powrócił.
Za Borzywojem książęciem Czeskim, przez Światopełka i niektórych panów Czeskich niesprawiedliwie z swego księztwa wyzutym, i prze-