z nimi staczają. Przyjęli ich mężnie Rusini, którzy wzajemnie zachęcając się do boju, i postanawiając raczej umrzeć niżli haniebnie opuścić pole, wnet przełamali naczelne szyki, poczém wahająca się reszta Połowców pierzchnęła. Po kilku dniach Połowcy, z nowych zaciągów zebrawszy nowe i liczniejsze wojska, chcieli jeszcze doświadczyć szczęścia, i uderzyli na Rusinów, ale nie z większém jak wprzódy powodzeniem: książęta bowiem Ruscy pobili ich na głowę, a uciekających ścigali przez cztery dni o mil kilkanaście; złupiwszy wreszcie ich obozy, zabrawszy konie, bydło, wielbłądy, statki wojenne, tudzież żony i dzieci, po odniesioném podwójném zwycięztwie wrócili do kraju, gdzie ich z wielką czcią i radością przyjmowano.
W czasie, kiedy Bolesław zatrudniony był wojnami z sąsiednim nieprzyjacielem, Pomorzanie i Prusacy nie mogąc osiedzieć się spokojnie, składali tajne rady i namowy, z którejby strony Polskę śmiało najechać można. A ponieważ Bolesław książę Polski w Poznańskiém i Kujawskiém najczęściej wtedy przebywał, a na Pomorzu miał liczne pod swą władzą zamki, silnemi poosadzane załogami, przeto Pomorzanie, którym on jak piorun był postrachem, umyślili na odleglejsze Polski uderzyć powiaty, dokąd nie dochodziły jeszcze ich najazdy. Zdradziecko więc i niespodzianie, bez poprzedniego wypowiedzenia wojny, wpadli do Mazowsza, i rozsypani kupami po włościach, wsiach i miasteczkach, poczęli szerzyć łupiestwa i pożogi, spodziewając się, że pierwej nim Bolesław książę dowie się o ich napadzie, oni z łupami do swych koczowisk powrócą. Ale omyliła ich nadzieja. Rządził bowiem pod ów czas ziemią Mazowiecką starosta Magnus, który, jak się wyżej mówiło, był wprzódy starostą Wrocławskim. Ten skoro się dowiedział o wtargnieniu Pomorzan i Prusaków do ziemi jego rządom i opiece powierzonej, nie dopuścił im długo szerzyć łotrostw i pożogi, ani unieść bezkarnie złupionej na Mazowszu zdobyczy: lecz natychmiast uzbroiwszy szlachtę i chłopów, ile ich zebrać można było na prędce, zastąpił drogę barbarzyńcom pomykającym się coraz dalej z łupami; a zdybawszy ich na spoczynku, kiedy upewnieni przez szpiegów, że z nikąd nie było obawy, spokojnie używali wczasu, uderzył na nich o świcie, i spłoszonym ze snu tak ciężką zadał klęskę, że część znaczna legła pod mieczem, część poimana w niewolą, mała tylko liczba ratowała się ucieczką. Nagłym albowiem i niespodzianym przerażeni napadem, nie zdołali barbarzyńcy ani