wnet Polacy uniesieni gniewem i do wściekłości prawie w walce pobudzeni, złamawszy przednie Pomorzan szyki, i dobrawszy się do środka, gdzie wątłe stały młodzieży poczty, poczęli górę brać nad słabiejącym i do odwrotu skłonnym przeciwnikiem. Co gdy postrzegł Bolesław, świeżym zastępem uderzył na potrwożone tłuszcze, i żwawo nacierając zmieszał wojsko Pomorzan, które niebawem poszło w rozsypkę. Nie kazał zabijać uciekających ale brać do niewoli, a oszczędzać młodzieży i chłopów, aby nie zbywało rąk do uprawy roli. Poimano więc znaczną liczbę jeńców, którzy przyprowadzeni do Bolesława, zaraz doznali jego łaskawości, wielu z nich bowiem wypuścić a nawet odzieżą opatrzyć kazał. Po tym nieszczęśliwym dla Pomorzan i Prusaków boju, w którym ostatecznie prawie pokonani, rozpacz tylko i trwogę przypuszczali do serca (cokolwiek bowiem siły, co nadziei mieli w młodém swojém rycerstwie, wszystko na raz było stracone) poddali się Bolesławowi książęciu Polskiemu; i już odtąd nie śmieli wierzgać zuchwale, ani podnosić przeciw niemu broni. I od tego czasu książę Polski dzierżył spokojnie aż do zgonu obadwa kraje, to jest Pruski i Pomorski.
Zawojowawszy w ten sposób, podbiwszy i zagarnąwszy pod swoje panowanie Pomorzan i Prusaków, ruszył Bolesław pod Nakło, celem ukarania Świętopełka, znanego i ohydzonego z swoich zbrodni zuchwalca, którego nie tylko Bolesław książę, ale i wszyscy panowie Polscy mieli w nienawiści, przeto iż on podburzał Pomorzan do podniesienia oręża przeciw Polsce. Obległszy twierdzę i miasto Nakło, w którém zamknął razem Świętopełka, dobywał go począwszy od święta Narodzenia N. Maryi aż do świąt Narodzenia Pańskiego, mimo dokuczających wojsku mrozów i śniegów. Lecz jakkolwiek Bolesław wytężył swoje siły, nie mógł wszelako przez tak długi czas zdobyć Nakła, bronionego mężnie przez Świętopełka, który dowiedziawszy się o klęsce Pomorzan i Prusaków, jako zmiennik i krzywoprzysięzca, poczuwający się do tak znacznej winy przed Bolesławem, opatrzył był rzeczony zamek i miasto więcej niż na rok jeden w broń, żołnierzy i żywność. Mimo tego wszystkiego, nie czuł się Świętopełk ani spokojnym ani bezpiecznym, ale dzień i noc rozmyślał sobie i trapił się obawą, żeby go Bolesław jakim sposobem w zamku nie dostał, i nie ukarał śmiercią za zdradę i przeniewierstwo, którego się przeciw panu i dobroczyńcy swemu dopuścił. Słał przeto do Bolesława częste i naprzykrzone prośby, aby mu raczył przebaczyć, obiecując zbrodnię swoję szczerszą