Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom I.djvu/537

Ta strona została przepisana.

rej ja się domyślam?“ A gdy Wszebor dopytywał się ciekawie, jakąby książę upatrywał zdradę: „Azaliż nie widzisz, rzekł, że wszystkie hufce tak Rusinów jako i Węgrów, które tu niby dla powitania nas ściągnięto, dopełniwszy zdradzieckiej powinności, pozachodziły nam w tył, i umyślnie zajęły to stanowisko, żeby za nadejściem nowych hufców (a przeczuwam, że niebawem je przed sobą ujrzymy) wzięły nas z przodu i z tyłu w kleszcze, i jak bydlęta wymordowały. Zanim więc przyjdzie ta ostateczność, mniemam, że należy nam wydobyć się z toni. Nie czekajmy przybycia liczniejszych i potężniejszych nieprzyjaciół, ale doświadczajmy szczęścia, i drogę do powrotu męztwem i orężem sobie otwórzmy.“ Jakoż gdy się przekonał, że zdrajcy co innego udawali a co innego czynili, chociaż nierówny im liczbą i potęgą, uznał, że w takiém niebezpieczeństwie nie było innej rady, jak sprobować szczęścia w boju, i z szczupłą ludzi garstką, upomniawszy ich nieco krótkiemi ale ożywiającemi słowy, uderzyć na nieprzyjaciela i uprzedzić jego ciosy. Zachęcał zatém swoich: „aby raczej krew przelali chwalebnie, niżli w sromotną poddawali się niewolą.“ Jeszcze mówić nie skończył, gdy z nagła ukazał się zastęp najliczniejszy Rusinów, z którym Jaropełk książę Kijowski spiesznie nadciągał. Już więc dłużej nie mogąc odwlekać walki, gdy nieprzyjaciel stał przed oczyma, jeszcze raz przemówił krótko do swej drużyny: „aby pomnieli iż są mężami, i nie dozwalali życia wydrzeć sobie bezkarnie“; a lubo zewsząd groziło mu niebezpieczeństwo, bohaterską jednak uzbrojony odwagą i pałający żądzą zwycięztwa, nie zważając na godzące nań z czoła i z tyłu zamachy, uderza najprzód na ten oddział nieprzyjaciół, który z przodu przybywał; a gdy usiłowanie jego wsparł hufiec po stawiony na skrzydle, wsiadł żwawo Rusinom na karki i znaczną ich liczbę trupem położył. Tnąc potém w pień co się nawinęło, przełamał pierwsze szyki; a chociaż nieprzyjaciel parł na niego z przodu i z tyłu, nie tracił wcale otuchy, i z taką walczył odwagą, że wszystkie dawniejsze czyny swoje w tej walce przewyższył. Nie uległ niepewności losu, ani dozwolił mu nad swym bohaterskim umysłem przewagi; ale dopóki szczęście dawało się użyć, biegł śmiało do zwycięztwa, chwytając się ostatniego środka obrony, rozpaczy, którą zagrzany siał pogrom na wszystkie strony, żeby przynajmniej nie ginął bez zemsty. Walczyli jedni i drudzy z zaciętością, a w miarę przedłużającego się boju szala zwycięztwa za łaską Bożą poczęła się chylić na stronę Polaków. Jakkolwiek Bolesław książę Polski widział się ze wszech stron otoczonym, mógłby był wyjść zwycięzko, i nadzieja jego byłaby wkrótce spełnioną, gdyby nie tchórzliwość jednego z wodzów Bolesława, wojewody (palatinus baro), którego imie, ród i znaczenie wszyscy kronikarze Polscy nie wiedzieć dla czego obojętnie przemilczeli. Ten postawiony na czele swoich hufców nie wytrwał z odwagą, ale haniebnie pierzchnąwszy z pola