położenia do znacznej kiedyś wielkości wzrośnie. Jakoż nadzieja go nie omyliła: szybko bowiem podnosząc się i wieloraką zakwitając pomyślnością, do takiej Kraków przychodzić zaczął potęgi i znaczenia, że sąsiednie osady i miasta szczęścia i dostatków mu zazdrościły. Większą nad inne poczuwało ku niemu zawiść miasto Gniezno, że przezeń odjęty mu był zaszczyt pierwszeństwa i majestat stolicy, a z nim starodawny blask przyćmiony. Wśród tak pomyślnych i przyjaznej wróżby zaczątków trapiło go przecież wielkie nieszczęście. W jaskini bowiem góry Wawelu, na której Krak zamek swój był zbudował, potwór niesłychanej wielkości, mający postać smoka albo węża zadławcy (olophagus) obrał sobie legowisko, a na zaspokojenie żarłoczności swojej porywał bydlęta i trzody, jakiekolwiek mu się nawinęły, nie przepuszczając nawet ludziom; gdy zaś długim zmorzony głodem nie znajdował przygodnej albo podrzuconej sobie pastwy, wtedy z dziką wściekłością, w dzień biały i na jawie, wypadając z łożyska, i zionąc z paszczy przeraźliwe ryki, rzucał się na najroślejsze bydlęta, konie, woły, zaprzężone do wozu lub do plużycy, dusił je i dławił, niemniej srogi pożerca ludzi, którzy łakomstwu jego ujść nie pośpieli. Straszliwa ta zajadłość i żarłoczność tak dalece potrwożyła i utrapiła mieszkańców Krakowa, że dla tej niszczącej potwory bardziej już o opuszczeniu miasta niż o rozsiedleniu się w niém myśleli. Za czém z rozkazu Kraka, bolejącego nad tą niedolą miasta, które sam był założył, a któremu wydalenie się mieszkańców wzrastaćby nie dozwalało, rzucano owemu smokowi codziennie trzy ścierwa domowych bydląt, a nasyceniem potwory w ten sposób okupowano bezpieczeństwo nie tylko ludzi ale i innych żyjących stworzeń. Gdy przecież taki stan rzeczy zdał się uciążliwym panującemu książęciu więcej jeszcze niżli ludowi, gdy zwłaszcza obawiał się Krak, aby po śmierci jego całkiem nie opuszczono miasta, rozkazał ścierwa przeznaczone smokowi na pożarcie wypełnić wewnątrz siarką i próchnem, woskiem i żywicą, a w zwierzchniej warstwie zapuściwszy nieco tliwa, rzucić mu jak zwykle na pastwę. Gdy więc smok według zwyczaju i z przyrodzoną pochłonął je chciwością, wnet zajętym w trzewiach ogniem i skwarzącym je coraz głębiej płomieniem dręczony, legł i żywota postradał.
Po zgładzeniu więc tej strasznej potwory, nazwanej u niektórych pisarzy smokiem (olophagus), miasto Kraków nad spodziewanie wybawione z wielkiego niebezpieczeństwa, poczęło coraz więcej rozszerzać swoje zakresy i urastać stopniami na zwierzchnią stolicę i miast polskich głowę. Lecz i sam