długiém oblężeniem, lecz po bezskutecznych usiłowaniach arcybiskupa Gnieźnieńskiego żadnej już nie było nadziei w litości i przywiązaniu braterskiém Władysława: sama przeto rozpacz dodawała odwagi, i konieczność wrażała oręż do ręki, aby z nim biedz śmiele na nieprzyjaciela, nie zrażając się jawném niebezpieczeństwem. Każdy sposobił się do boju z taką gotowością, że obierał raczej zgon z ręki przeciwnika, gdyby tak chciały wyroki, niż kołatanie dłuższe do braterskiej litości, po tyle kroć żądanej a zawsze odmawianej. Jednę tylko, ale i to słabą i daleką układać mogli nadzieję, azali z zbliżającą się porą zimową nieprzyjaciel dla braku żywności i niesposobnego do wojny czasu nie porzuci oblężenia: ale z drugiej strony, wiedzieli, że i im żywności zabraknąć mogło. Przewidując zatém zgubną ostateczność, dzień i noc rozmyślali o swoim losie, a w sercach przerażonych wzmagała się rozpacz i zwątpienie. Nie było środka do wytrzymania dłużej oblężenia, gdy z nikąd żadnych nie spodziewali się posiłków. Podawszy sobie zatém ręce, uściskawszy się i ucałowawszy nawzajem, postanowili wszyscy umrzeć, skoro tego będzie potrzeba. Odtąd wypadając często na obozy i stanowiska nieprzyjaciół, srodze ich trapili i urywali. Ale gdy z tej przyczyny podwojono u nich straże, zmniejszała się załoga oblężonych książąt przez częste z zasadzek podchwytywanie nieostrożnych żołnierzy. Po wiele kroć z wzajemnych utarczek i harców żwawe zapalały się bitwy; więcej jednakże z obozów Władysława książęcia ginęło lub dostawało się w niewolą, a zwłaszcza Rusinów, którym w takich wycieczkach i spotkaniach oblężeni srogie i nad siły swoje większe zadawali klęski. Potém przez dni kilkanaście nie wyruszyli już z zamku oblężeńcy, wstrzymywani od książąt, nauczonych doświadczeniem, że przy nierównych siłach draźnili tylko przeciwnika, ale wytrzymać mu nie mogli. A tak, gdy przez unikanie bitwy nieprzyjaciel ostygł w czujności, poczęli żołnierze Władysława opuszczać straże i stanowiska, i oddawać się gnuśnemu spoczynkowi, albo biesiadom i opilstwu, w przekonaniu, że już byli zwycięzcami, i że książęta Bolesław, Mieczysław i Henryk, wraz z całym gminem oblężonych zwątpili o sobie i na siłach upadli. Sam Władysław książę, upojony radością i chełpliwego pełen zarozumienia, oczekiwał poddania się oblężeńców. Pogarda małej garstki nieprzyjacioł, i niedbałość w obozie Władysława, wzięta była za pomyślne powodzenie i niechybne zwycięztwo. Mała ledwo liczba żołnierzy pilnowała stanowisk i oręża; reszta rozbiegłszy się tu i owdzie bujała samopas, to za wszeteczną rozpustą, to za biesiadniczemi goniąc uciechy i igraszki; inni po wczorajszém przepiciu naprawiali siły snem i wczasem; leżeli w nieładzie i bezbronni, jakby upewnieni, że oblężeńcy na żaden przeciw nim nieprzyjacielski krok się nie odważą. Gdy więc książęta dostrzegli, że w obozie Władysława tak płocho lekceważono ich siły, a nadto dowiedzieli się od zbiegów i jeńców o niezwykłém
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom II.djvu/31
Ta strona została przepisana.