Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom II.djvu/32

Ta strona została przepisana.

nieprzyjaciół opuszczeniu się i bezładzie, krzyknęli na swoich do broni, aby pokusić szczęścia w boju, z tém przekonaniem, że zaszczytniej było nadstawić piersi na chwalebne ciosy, niżeli umierać z głodu i niedostatku. Sprawiono zatém do walki hufce konne i piesze, i z rozkazu książąt zatkniono na szczycie wieży chorągiew czerwoną. Ukazanie się tego znaku zdziwiło żołnierzy Władysława, a zwłaszcza książąt Ruskich, Światosława, Izasława i Wszewołodzimierza, którzy na ów czas siedzieli w jego namiocie; a gdy się troskliwie dopytywali coby miała znaczyć owa chorągiew, odpowiedział Władysław: „że książęta oblężeni poddają się i błagają miłosierdzia.“ Radzili wtedy Ruscy książęta, „aby, jak słuszność kazała, przebaczyć zwyciężonym, a oszczędzić krwi własnych braci i rodaków:“ ale zacięty w swém postanowieniu Władysław, czyli–to żądza zemsty, czy próżność a z nią chęć pozbycia się braci władała jego umysłem, odpowiedział: „że nie miała już miejsca litość, ani pojednanie i zgoda.“ Kiedy tak rozmawiano i radzono w obozie Władysława, książęta oblężeni z wyborem najdzielniejszych i ćwiczonych w boju rycerzy, postanawiających raczej umrzeć niżeli poddać się i uledz, z przyłączoną niemniej drużyną oblężeńców wszelakiego stanu i wieku, o południu samém, gdy żołnierze Władysława najbezpieczniej zasypiali, albo biesiadowali ochoczo, wypadają na nich z krzykiem i zgiełkiem, do którego nawet dzieci pomogły. Na ten widok Władysław książę i jego wojsko stali czas jakiś w zadumieniu, uważając w nim raczej szaleństwo niżli odwagę oblężeńców. Ale kiedy spostrzegli, że żwawym i natarczywym biegiem na nich godzą, dopieroż poczęli mieszać się i trwożyć, nie mając czasu do namysłu i przygotowania z swej strony odporu. Wielki zatém popłoch rozszerzył się w obozie, czyli-to Bóstwo samo wrażało go tajemnie w serca, czyli nagłość niebezpieczeństwa, które ich zaskoczyło nieprzygotowanych i bezbronnych, czyli wreszcie zwątpienie i nieufność w orężu podniesionym przeciw niewinnym, w sprawie niesłusznej i bezbożnej; uznali się zgoła za podchwyconych i jakby zagarnionych w matnią, a gdy różni różnie przemyślali o obronie, wszyscy w złym razie potracili głowy. I nie tylko ludzie, ale i konie przerażone krzykiem i zgiełkiem postrachały się i ponarowiły. Niektórzy z rycerstwa, bez oręża i samopas dosiadając koni, wpadali na zbrojne i uszykowane hufce, które ich snadno porażały, płoszyły i snem rozmarzonych w pień wycinały. Inni krzątali się około kosztowniejszych sprzętów. Było powszechne zamieszanie i trwoga, i nikt do wspólnej nie pospieszał sprawy. Tymczasem zapuszczony pożar w obozie jął się szerzyć gwałtownie, podsycany suchą słomą i wiciną, którą namioty były pokryte. Zabrali się więc wszyscy do ucieczki, ścigani razem ogniem i orężem, i gęsto słani trupem w popłochu. Niezadługo owa zbrojna potęga, z Polaków i Rusinów złożona, pierzchła w zupełnej rozsypce i opuściła swoje obozy. Za uciekającym na wszystkie