Pewien szlachcic Polski, bezbożny, dla własnych poddanych i obcych nieludzki, a nie troszczący się bynajmniej o życie przyszłe, gdy już wiele przeciw Bogu nagrzeszył, a lekceważąc skruchę i pokutę dopełnił miary gniewu Bożego, zapadł w ciężką chorobę. Ale i wtedy nie ruszyło go sumienie, ani pomyślał o przebłaganiu swego Stwórcy, w nadziei że jeszcze pożyje i do niecnoty swojej powróci. Gdy się wreszcie choroba wzmogła, mnisi zakonu kaznodziejskiego przez żonę owego szlachcica dla uleczenia go z tej ślepoty przywołani, namawiali go rozmaitemi zbawiennemi przestrogi do pokuty i skruchy. Wzruszony niemi nakoniec ów nędznik, rzekł: „Zapóźno do pokuty mnie namawiacie, zapóźno radzicie spowiedź osądzonemu już i potępionemu, bowiem czas żalu i łaski już upłynął, nie ma już dla mnie spowiedzi i pokuty, sprawiedliwym Boga wyrokiem oddany jestem w moc duchom ciemności.“ Gdy potém bracia mnisi naglili na chorego z tém większą usilnością, ażeby nie rozpaczał, a wielkością popełnionych grzechów nie odstręczał się od spowiedzi i skruchy, obiecując mu miłosierdzie Boże, jeżeli wyspowiada się i żałować za grzechy będzie, rzekł ostatecznemi słowy: „Napróżno upominacie mnie, abym się spowiadał: już bowiem wyzuty z własnej chęci i woli, jestem w mocy szatanów, których roty widzę snujące się przede mną, i porywające mnie na męki i katownie.“ Wnet słyszeć się dały straszliwe bicia, i powtarzanych razów przeraźliwy łomot, a na ciele chorego wystąpiły sińce, znaki męczeńskie i blizny, od niewidzialnych zadawane oprawców, a które bracia mnisi i inni przytomni naocznie widzieli. Wśród takich katowni ów potępieniec, nie wydawszy nawet głosu żadnego ni jęku, nędznie skonał. Spełniły się na nim słowa Ś. Augustyna, które każdy pielgrzym tego świata jak Boską wyrocznię w pamięci przytomne mieć powinien: „Jest-to najsprawiedliwsze prawo Boskie, że kto za życia zapominał o Bogu, ten przy śmierci zapomni o sobie.“
W końcu Września w okolicy Krakowskiej nastało niesłychane i bezprzykładne zimno, a potém dnia szóstego Października spadły śniegi w takiej obfitości na Alpach Sarmackich, które Polskę przedzielają od Węgier, tudzież innych Tatrami zwanych, a około Kiesmarku położonych, że sprawiwszy zimno niezwykłe, ziemię w całej okolicy grubą warstwą pokryły, i zamiast jesieni mroźną sprowadziły zimę.