margrabiowie Brandeburscy, dowiedziawszy się przez szpiegów, że król Przemysław w Rogoźnie zabawom i uciechom oddany, i z nikąd nie obawiający się napaści, nie myśli wcale o bezpieczeństwie życia i zdrowia, wiadomi prócz tego, że zamek tameczny ani wałem ani murem opasany, żadnej nie miał obrony, zebrali liczną zgraję tak swoich jako i obcych ludzi, i w nocy skrytemi manowcami i lasami podchodząc, żeby ich nie spostrzeżono, i aby zamierzając zdradę sami się raczej nie zdradzili, w piątek, w sam popielec, dnia ósmego Lutego, który był dniem Ś. Doroty Panny, przypadli do Rogoźna o świcie, tak kryjomo i niespodzianie, że ich niczyje oko nie dostrzegło (już się bowiem na to byli umówili), i na króla Przemysława w swej komnacie królewskiej spoczywającego, tudzież jego rycerzy, po różnych domach i gospodach rozmieszczonych, a po napitku i ochocie dnia poprzedzającego twardo zaspanych, zaczém bezbronnych i bynajmniej do walki nie gotowych, bez wieści i poprzedniej odgróżki, zdradziecko i po łotrowsku napadli. A lubo król Przemysław, zbudzony zgiełkiem i rozruchem, nie wiedział, jakich i jak licznych miał nieprzyjacioł, wszelako zebrawszy odwagę, jako mąż dzielny i wielkiego serca, wraz z drużyną swoich dworzan i rycerzy, których do odporu zachęcił słowem i własnym przykładem, uderzył na napastniczą zgraję: a stoczywszy walkę, wielu poranił i trupem położył. Ale zmuszony pełnić raczej powinność zołnierza niżeli króla i wodza, pod przemagającą liczbą nieprzyjacioł, nawałem strzał i mieczów, które go zewsząd dosięgały, walcząc chwalebnie jak na ród jego przystało, omdlał i padł na ziemię mnogiemi okryty ranami. Porwali go Sasi ledwo półżywego z wielką radością i uszczęśliwieniem. Chcieli bowiem Przemysława jakoby na tryumf żywcem do kraju swego prowadzić, i tak swoim jako i obcym ludom sprawić z niego pociechę, sobie zaś zjednać zaszczyt i wielką sławę u Niemców. Ale osłabionego mnogiemi i śmiertelnemi ranami napróżno wsadzali na koń, usiłując go uwieźć do swoich; leciał bowiem z konia i już na wozie nawet wytrzymać nie mógł; mdlejący wreszcie i skonania bliski, padł na ziemię prawie bez duszy. Gdy więc żadnej już nie było nadziei, ażeby król dożył do dnia następnego, wściekłym uniesieni szałem, na ciało spętane, poranione i już naznaczone znamieniem śmierci, rzucili się z zapalczywością, i zakłóli je licznemi razy. A tak dnia ósmego Lutego dopełnili okrutnego morderstwa, tém jedynie do takiej srogości i zbrodni pobudzeni, że Przemysław nie dozwolił im cieszyć się zwycięztwem bezkarnie, wielu bowiem znakomitych między nimi poległo. Jeżeli zaś z tej niecnej i sromotnej zbrodni okazuje się złośliwy i pełen zawiści ku Polakom umysł Niemców, którzy wzrastającą chwałę i potęgę królestwa Polskiego usiłowali ile możności tłumić, zacierać i niszczyć, nie można się wydziwić okrucieństwu rzeczonego margrabi Brandeburskiego Jana. Ten bowiem siostrzeńcem będąc króla Pol-
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom II.djvu/528
Ta strona została przepisana.