wysłał z Sandomierza opatrzonych stosownemi przepisami i pieniężnym zasobem. Każdemu z osobna w rozkazach swoich zalecił, ażeby sprawę tę popierając gorliwie, starali się załatwić ją jak najrychlej i do pożądanego skutku doprowadzić. Od tego czasu także począł król Władysław zajmować się wypełnieniem ślubów, któremi się był Bogu w czasie wygnania swego zobowiązał. Z ludzkością wymierzał wszystkim sprawiedliwość, oddając co komu należało, dla wdów, sierot i przychodniów okazując się łaskawym i przystępnym. W orzekaniu wyroków w sądach jednakowy miał wzgląd na możnych jak i ubogich, i wszystkie sprawy swoje mierzył nakazami zakonu Bożego, tak iż błogosławioném nazwać było można owo wygnanie, w którém nauczył się posłuszeństwa prawom i przykazaniom Boskim. Wielkim to bywa pożytkiem dla ludzi, gdy królowie i książęta przejdą przez szkołę twardą nieszczęść, otrą się z pokorą o cudze progi, i pożyją chleba z cudzej ręki: w własnej bowiem niedoli najlepiej poznają, jakiemi okazywać się powinni Bogu i swoim poddanym.
Marszałek Pruski Henryk v. Plocke, odkładaną dotychczas wyprawę przeciw Litwinom przywodząc do skutku, urządził wojsko tak konne jak i piesze, i z czterdziestu braćmi zakonu, którzy byli wodzami rycerstwa, wkroczywszy do Litwy, powiat Miednicki jak tylko mógł najszerzej mordami i pożogami spustoszył. Litwini tymczasem i Żmudzini, nie ustraszeni bynajmniej tą klęską, wzięli się do oręża i zasadzili w wąwozach jednego lasu, przez który Krzyżacy w powrocie przechodzić mieli; a pościnawszy dokoła wszystkie drzewa większe, naprawili zdradę na marszałka Pruskiego i jego wojsko. Gdy więc marszałek nieświadomy takowego podstępu wszedł z wojskiem swojém do lasu, z nagła obskoczony od Litwinów i jakby w sieci ujęty, najprzód sam z przedniejszém rycerstwem legł pod mieczem, a potém wszyscy częścią wyginęli częścią dostali się w niewolą. Litwini uradowani zwycięztwem i zabraną na nieprzyjaciołach zdobyczą, niosąc bogom swoim ofiarne dzięki, ułożyli stos ogromny, i jednego z Krzyżaków, brata wójta v. Samlenth, z koniem i zbroją na ofiarę spalili. Nazywał się ten mnich Gerard Rudde.