w małżeństwo córkę jedynaczkę, odkazał oraz księstwo swoje w spadku; Jawnucie Wilno, stolicę Litwy, aby przy nim zostało dziedzictwem wielkie księstwo; Kiejstutowi Troki, Koryatowi Nowogrodek; siódmy i ostatni z synów żadnej nie wziął dzielnicy, uzyskał tylko córkę jedynaczkę książęcia Włodzimierza w małżeństwo, za którą dostało mu się księstwo Lwowskie i Włodzimierskie. Między rzeczonemi siedmiu braćmi, kniaziami Litewskiemi, Olgierd i Kiejstut, obdarzeni większą umysłu bystrością, ściślejszym także złączyli się z sobą węzłem jedności i miłości: a uznawszy za rzecz niegodną siebie, aby mieli podlegać Jawnucie, postanowili strącić go z Wileńskiej stolicy i wielkiego księstwa, i naznaczyli dzień do wykonania swego zamachu. Lecz gdy Olgierd z Witebska dla zbyt dalekiej drogi nieco się spoźnił z przybyciem, sam Kiejstut w dniu umówionym z zbrojnym ludzi pocztem Wilno opanował, i o kęs książęcia Jawnuty, żadnej nie spodziewającego się napaści, nie pochwycił. Ten bowiem na odgłos powstającego rozruchu wcześnie umknąwszy z Wilna, schronił się był między góry i lasy; ale gdy od wielkiego zimna pomarzły mu nogi, dościgniony od nieprzyjacielskiej pogoni wrócić musiał do Wilna. Posłał zatém Kiejstut do zbliżającego się książęcia Olgierda z oznajmieniem, że i Wilno i książę Jawnuta są w jego ręku. Goniec wysłany, spotkawszy Olgierda w drodze pod Krewem, zawiadomił go o całym wypadku, i wezwał aby jak najspieszniej przybywał do Wilna. A skoro Olgierd nadciągnął, trwał przez niejaki czas spór między braćmi, który z nich miał objąć zwierzchnictwo wielkiego księstwa, jeden drugiemu bowiem godności tej ustępował. Kiejstutowi przyznawał je Olgierd z prawa zwycięstwa, Kiejstut Olgierdowi jako starszemu laty. Nareszcie ugodzili się w ten sposób, aby rozebrali między siebie pewne powiaty; Jawnuta wypędzony aby otrzymał Zasław z przyległościami; a Olgierd biorący w podziale Wilno i wielkie księstwo, aby między braćmi był zwierzchnikiem i głową. W razie zaboru jakiego kraju, Olgierd i Kiejstut mieli się nim równo podzielić. I zaprzysięgli sobie wzajemną wierność, z tém uroczystém upewnieniem, że nigdy jeden na drugiego życie i państwo godzić nie będzie, ale według możności starać się będą o wzajemne dobro. Jak zaś sumiennie dochowali tej przysięgi, niżej opowiemy. Trudno bowiem, aby między barbarzyńcami, nie mającemi znajomości prawego Boga, ostać się mogły jakiekolwiek sojusze i przymierza. Niema tam żadnej wiary, żadnej przysięgi, rzetelności i sumienia.
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom III.djvu/390
Ta strona została przepisana.