nieszczęść, niedbalstwem jego brata dotąd podsycane, starał się potłumić.“ Przyrzekł Zygmunt, zwlekał atoli uiszczenie obietnicy; a tymczasem Zbinko zmarł w Presburgu w Węgrzech, po nim zaś nastąpił Albik, rodem Czech, który dla biegłości w nauce lekarskiej wielkie u Zygmunta króla posiadał względy; otchłań nienasyconej chciwości. Ten nosząc przy sobie klucze od piwnicy z winem, nie chciał mieć przy dworze swoim wielu sług i domowników, aby ich nie żywił i nie odziewał: stał się więc odszczepieńcom przedmiotem wzgardy i pośmiewiska. Walny zaiste pasterz, który skrzętności domowej albo raczej łakomstwu oddany, wzmagającemu się odszczepieństwu sam dał podżogę. Od tego bowiem czasu, gdy i król i biskup dozwalali innowiercom podnosić głowę, zaraza odszczepieństwa stopniami szerzyć i wzmagać się poczęła. A tak, na łonie kościoła katolickiego, w królestwie prawowiernych wyznawców i w samém jego wnątrzu, ziarno herezyi dawniej wykorzenione na nowo rozkrzewiło się i wzrosło, a z szczątków starej Anglikańskiej zarazy pożar płomienny wybuchnął.
Dnia dwudziestego pierwszego miesiąca Marca, Jan papież, o późnej godzinie, przebrany w szaty świeckie i tylko samotrzeci, z rozporządzenia Fryderyka książęcia Austryi, wymknął się z Konstancyi, i do zamku Szafhuzy częścią pieszo, częścią na statku w dzień Św. Benedykta przybył. Za nim udało się zaraz pięciu kardynałów, jako to: Pizański Branda, Placencki de Celancho, Bracyański (de Braccantiis) i Barski, a potém niektórzy inni kardynałowie, dworzanie i urzędnicy, i przybyli w Niedzielę Kwietnią o świcie. Czterej z nich we Środę następującą wróciwszy do Konstancyi, na zebraniu publiczném, w obec Zygmunta króla Rzymskiego i Węgierskiego, poczęli szeroko rozprawiać przeciw soborowi, utrzymując, „że z powodu ustąpienia rzeczonego Jana papieża, sobor był rozwiązany.“ Odpowiedziano im i okazano, „że papież nie jest wyższym nad sobor, ale przeciwnie soborowi podlega.“ A gdy z jednej i drugiej strony wszczęły się spory, kardynałowie, nie mogąc rozumnemi wywody, bronili się krzykiem i wrzawą. W wielki Piątek, rzeczony Baltazar czyli Jan papież, o samém południu, w porze nader słotnej, opuściwszy Szafhuzę, przybył do Löffenburga, dokąd kardynałowie i inni prałaci kuryi udać się już za nim nie chcieli. We Środę po oktawie Wielkiejnocy, o świcie, rzeczony Baltazar przebrany, wyruszywszy samoczwart z zamku