się od wszelkich rad pojednawczych, po długich rokowaniach ugoda spełzła na niczém i obie strony rozjechały się bez skutku. Mistrz Pruski bowiem i jego towarzysze, wyrozumiawszy główne żądania i warunki, przełożone z strony królewskiej, a mające służyć, jak się król spodziewał, za podstawę zgody i pokoju, oświadczył, „że on i jego zakon o ziemię Żmudzką“ (której jednak określenie granic chytrze i podstępnie sobie zastrzegał) „nigdy króla ani Witołda żadnemi kroki nie napastował, i że praw służących mu do tej ziemi z nadania i zapisu króla Władysława i Alexandra książęcia chętnie się zrzecze i odstąpi, byleby król Polski Władysław odstąpił wzajemnie wszelkich praw swoich do ziem i dziedzin, zamków i granic przez Krzyżaków w Polsce opanowanych, a przyrzekł zadosyćuczynienie za jakiekolwiek bądź szkody, krzywdy i urazy, które dawniejszemi czasy w zatargach pomiędzy nim a zakonem wydarzyć się mogły.“ Król zajęty od dawna czynnie i gorliwie odzyskaniem ziemi Żmudzkiej, widząc, że spełni się właśnie jego życzenie, a pragnąc przytém zapewnić państwom swoim spokojność, gotów był przyjąć ofiarę mistrza i zakonu, chociaż pod ów czas w pełném był posiadaniu ziemi Żmudzkiej, i stałe z tymże mistrzem i zakonem zawrzeć przymierze; wszelakie zaś spory, wątpliwości, krzywdy i szkody oddać pod rozstrzygnienie prawnego albo polubownego sądu; nie kłócić się już o nie orężem, ale spokojnie oczekiwać wyroku, i przyjąć cierpliwie, co rzeczony sąd czy-to prawny czy polubowny orzecze. Nie wiele już bowiem królowi chodziło o szkody i krzywdy wyrządzone królestwu Polskiemu, gdy Litwa odzyskiwała swoję całość przez powrócenie jej ziemi Żmudzkiej. Ale mistrz Pruski i jego radcy, pogardziwszy dumnie tą króla powolnością, gniewem zapaleni, zjazd opuścili, bez pożegnania nawet Władysława króla i Alexandra książęcia. Taką zaś pychę i hardość okazywał mistrz Pruski wraz z swemi towarzyszami, że za niegodną rzecz osądził, aby miał osobiście odwiedzić króla, chociaż w bliskości bo zaledwo na jeden rzut strzały od niego mieszkał. Swoim także radcom zakazał, aby do króla z oddaniem mu zwykłej czci nie chodzili. Sam ze statków, które były w środku rzeki stanęły na kotwicach, nie chciał wysiąśdź na ląd, tam kędy król i książę mieli swoje namioty. Dlatego zaś mistrz Pruski z swemi towarzyszami tak się hardo nadymał, że liczył z pewnością na pomoc Tatarzyna, układając sobie, iż gdy car Tatarski z potężném wojskiem uderzy z jednej strony na Litwę, Ruś i Polskę, w ów czas on z drugiej, jak się był z tymże carem Tatarskim przez posły umówił, z swemi siły wpadnie do Polski, i że nie wrócą z wyprawy, póki obu tych państw, Polski i Litwy, nie zniszczą pożogami i łupiestwy. Ale Bóg dobrotliwy, który pokładających w nim ufność nigdy nie opuszcza, wszystkie te na zgubę królestwa Polskiego i Litwy przez mistrza i jego zakon wymierzone zamachy
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/192
Ta strona została przepisana.