królowi Zygmuntowi doznane krzywdy, posłałem do Czech bratanka mego Zygmunta Korybuta, postanowiwszy wesprzeć go moim ludem i pieniędzmi, a jeśliby potrzeba wymagała, i z osobistą pospieszyć mu pomocą, aby rzeczony nieprzyjaciel mój Zygmunt raz przecież poznał, kogo obraził, i dowiedział się, że i ja mam nieco siły i odwagi, a poprzestał wyrządzać mi krzywdy swoją chytrością i zdradziectwem.“ Po odebraniu takiej odpowiedzi, biskup Korbawski z przydaną sobie strażą bezpieczeństwa udał się do Marienburga, zdał mistrzowi Pruskiemu Michałowi sprawę z swego poselstwa do króla Polskiego Władysława i książęcia Alexandra Witołda, a ztamtąd wrócił do Węgier, i nie chciał już jechać powtórnie do obozu króla Polskiego i podjąć się rokowania o pokój stały albo rozejm, jak był żądał od niego Zygmunt król Rzymski; przekonał się bowiem, że Władysław król Polski, podobnie jak wszyscy towarzysze jego wyprawy, słusznym oburzony gniewem, nie cofnie już rozpoczętej wojny, czując się zwłaszcza od swoich nieprzyjacioł silniejszym.
Pod tenże sam czas, Wołosi, lud Alexandra wojewody Mołdawskiego, Władysławowi królowi Polskiemu przysłani w posiłku, a składający zastęp czterechset zbrojnych rycerzy, wybiegli byli za żywnością i zdobyczą aż pod sam Marienburg, i szerzyli wszędy łupiestwa. Krzyżacy, którzy w zamku Marienburskim stali załogą, wypadli na nich z silnym pocztem rycerstwa. Gdy więc tamci postrzegli nieprzyjaciela przeważniejszego nierównie liczbą i potęgą, nie czując się na siłach, w rozpaczy, postanowili powierzyć się losowi. Bojaźń sama, bo nie było na co się już oglądać, podała im oręż do ręki. Wpadli do pobliskiego boru i pozsiadali z koni, z tą myślą, że łatwiej im będzie, zakrytym drzewami i liściem, walczyć pieszo, jako obyczaj jest u Wołochów. Krzyżacy rozumiejąc, że Wołosi nie udanym popłochem ale rzeczywiście uciekli i skryli się w borze, poskoczyli jak tylko mogli najspieszniej do lasu, i chcieli ich zabrać w niewolą; co wydawało im się nader łatwą rzeczą, gdy wielu pozsiadało z koni. Ale gdy Wołosi, sami zasłonieni od pocisków, chmurę strzał na nieprzyjacioł wypuścili, od mnóstwa razów pokaleczało wiele ludzi i koni, nie mała liczba zginęła. Dopieroż rzucą się śmiało na Krzyżaków, a poraziwszy pierwsze ich szyki, i część ubiwszy, część poimawszy w niewolą, resztę zmusili do ucieczki. A tak Wołosi, cudownym prawie sposobem, szczupłą swoją garstką liczne Krzyżaków wojska pobili, i obciążeni zdobyczą wrócili do obozów