królewskich; a na znak zwycięztwa, wielu znakomitych jeńców Krzyżackiego zakonu, tudzież rycerzy zaciężnych i mieszczan przyprowadzili i królowi Władysławowi oddali.
Kiedy Władysław król Polski wychodził na pomienioną wyprawę Krzyżacką, która od zdobytego zamku i miasteczka Gołubia nazwana jest Gołubską, obawiając się, aby z zamku Nieszawy, należącego wtedy do Krzyżaków, nie czyniono napaści na ziemię Kujawską, poruczył jej obronę Andrzejowi Brochockiemu, szlachcicowi herbu Ozorya, na ów czas Brzeskiemu staroście, przydawszy mu do pomocy Macieja z Łabiszyna Brzeskiego i Janusza z Kościelca Inowrocławskiego, wojewodów, mających słuchać jego rozkazów. Ten złączywszy razem wszystkie poczty, i położywszy się obozem w borze między Murzynowem i Orłowem, przez cały czas toczącej się wojny wypadał na Krzyżaków i pustoszył ich ziemie, nie dozwalając im najeżdżać ziemi Kujawskiej. Aliści wojewodowie Maciej i Janusz uczuli w sercach zazdrość, że musieli podlegać Andrzejowi Brochockiemu i za niższych od niego byli uważani. Zaczém porzuciwszy służbę i odstąpiwszy Andrzeja Brochockiego, z niektórymi rycerzami ziemi Kujawskiej, którzy się do nich przyłączyli, wybiegli z obozu, niby dla sprowadzenia żywności, a rzeczywiście chcąc wywrzeć złość swoję na Andrzeja Brochockiego, którego przełożeństwo było im nieznośném, aby zostawionego w pośrodku nieprzyjacioł narazić na zgubę. Ale Andrzej Brochocki, mąż nieustraszony, pozostał na swém stanowisku; podwoił tylko do koła straże, aby się zasłonił od niebezpieczeństwa. Krzyżacy dowiedziawszy się o zbiegostwie wojewodów, i zważywszy szczupłość sił Andrzeja Brochockiego, zgromadzili ośmdziesiąt tysięcy konnego rycerstwa, któremu komtur Nieszawski przywodził, i wyruszyli w pole, aby na Andrzeja Brochockiego uderzyć. Do wykonania zamiaru sposobniejszą zdała się Krzyżakom noc ciemna, i uderzenie na nieprzyjaciela nie z czoła ale z tyłu, gdzie jak mniemali żadnej nie było straży. W cichości zatém dnia siódmego Września podszedłszy, lubo pierwsze czaty, niedbale pilnujące obozu, ubili, drugiej jednak straży dowódzca wymknął się im z rąk, i począł głośno wołać, że nieprzyjaciel nadchodzi. Dopadli go wprawdzie i zgładzili Krzyżacy, ale wołanie jego usłyszały trzecie straże, które pospieszywszy do obozu Andrzeja Brochockiego, oznajmiły o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Andrzej Brochocki, rycerz odważnego serca i pobożności