Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/385

Ta strona została przepisana.

strażom Polaków, rozmyślili się, i chociaż już byli z Norymbergi do Frankfurtu nad Odrą i aż do Kostheim przybyli, i tam zatrzymali się przeszło dwa miesiące, z obawy, aby ze stratą wszystkiego i ohydą nie dostali się jeszcze w niewolą, jechać dalej nie śmieli; ale owszem wróciwszy, tą samą drogą jak najspieszniej pobiegli do króla Zygmunta, i oddali mu powierzone sobie korony i dary. Wojsko zaś Wielkopolan czuwało na straży w miejscu pomienioném przez dwa miesiące i dni ośm, nie mając ochoty zejść z pola, dopókiby posłów jadących z koronami nie schwytało albo nie odegnało. Zaczém mistrz Pruski Paweł Rusdorf, lękając się tego wojska, aby cała wina na niego nie spadła, z przyczyny iż popierał koronacyą Witołda, i posłom wiozącym korony przejazdu przez swój kraj dozwolił, posłał do panów i dowódzców rycerstwa z zapytaniem: „azali miał ich uważać za nieprzyjacioł, czy za sprzymierzeńców, i czy mieli przeciw niemu i jego krajom jakie nieprzyjazne zamiary?“ Dano im odpowiedź taką: „że nie ubliża im to bynajmniej, jeżeli wojsko Polskie, nie przekraczając granic swego królestwa, własnej pilnuje sprawy; a czy ma je mistrz Pruski uważać za nieprzyjacielskie, o tém dowie się w swoim czasie.“ I nie było to bez przyczyny, że mistrz Pruski słał takowe poselstwo do Polaków, czując, że na ich nieprzyjaźń zasłużył. Nie tylko bowiem książęcia Alexandra Witołda swemi namowami zachęcał do przyjęcia korony, albo raczej do rozerwania Polskiego królestwa, ale nadto z znaczną siłą rycerstwa stał w pogotowiu, aby posłów jadących z koronami, gdyby byli nie cofnęli się z drogi, pod zasłoną zbrojnej straży i z przydanemi jej dowódzcami przeprowadził, lubo sam pod ów czas na Litwie w mieście Wilnie przebywał.

Książę Witołd dowiedziawszy się o powrocie wysłańców Zygmunta króla Rzymskiego, którzy mu wieźli korony, z zmartwienia zapada w słabość.

Książę Witołd uwiadomiony, że wojsko Wielkopolskie w miejscu zwaném Turza góra czatowało na odebranie koron, które jemu i żonie jego Juliannie wieziono z wielkiemi darami, zmartwił się nie pomału, już i bez tego skłopotany i niespokojny; zatrwożyło go bowiem rzeczone wojsko, że mu mogło wydrzeć koronę, albo przynajmniej odebrania jej nie dopuścić. Nie zdołał téż tej obawy w sobie utrzymać, lecz do Polaków, którzy jego zamiarom sprzyjali, tak się miał odezwać: „Lękam się, aby to wojsko Wielkopolan nie zadało mi klęski, a z nią ohydy i niesławy.“ A gdy rzeczeni Polacy, chcąc uspokoić jego obawy, przekładali mu szczupłość sił tej małej garstki, i dowodzili, że posłowie wiozący korony mieli równie silny zastęp,