rzekł: „Daremnie pocieszać mnie usiłujecie; bo chociażby posłowie mieli równe siły, o czém bardzo wątpię, dzielniejsza odwaga w Polakach, którzy nie lękają się śmierci, i nawet z przeważniejszym nieprzyjacielem nie będą się wahali spotkać.“ Tak mówił Witołd, mąż przezorny i doświadczony. I nie byłby się pomylił w zdaniu, gdyby posłowie z koronami nie wrócili byli z drogi, ale dalej się zapędzili w podróż. Tymczasem książę Witołd, mając jeszcze jakąkolwiek nadzieję, że posłowie z koronami przybędą, na uroczystość koronacyi, to jest na dzień Narodzenia N. Maryi, wielu książąt wschodnich, tudzież mistrzów Pruskiego i Inflantskiego wraz z ich komturami pozapraszał. Którzy gdy się pozjeżdżali do Wilna i winszując książęciu dostojeństwa czekali na nadesłanie koron, przychodzą listy od posłów, z doniesieniem, „że dla silnej straży Polaków, rościągnionej od granic Polski aż do morza, i nader czujnego nawet w krajach zagranicznych czatowania, wrócić z drogi musieli.“ Książę Witołd, tknięty tak niespodziewaną wiadomością, że wojsko Polskie w puszczy zwanej Turza góra stało na straży, i dlatego posłowie cesarscy korony wiozący wrócić byli zmuszeni, z razu pełen podziwu i gniewu, gdy miał to przekonanie, że u Polaków wszystko było przedajne, rozbolał potém ciężkim w sercu żalem. Wtedy bowiem książę Witołd poznał dopiero, czemu wprzódy wierzyć nie chciał, że przy oporze z strony Polaków nie podobna mu było dostąpić korony; i sam w ów czas, chociaż im nienawistny, wychwalał ich cnotę, że za nic ważąc Rzymskie państwo i dwóch królestw potęgę, nie pozwolili naruszyć swych swobód i nadwerężyć całości swojej ojczyzny. Aby zaś zmniejszyć nieco sromotę, jaką go napełniało przybycie zaproszonych gości i wrócenie się posłów z koronami, zatrzymał wszystkich aż do dnia Ś. Michała, w spodziewaniu, że zamiary jego przyjdą do skutku. Ale gdy i ten dzień upłynął, straciwszy wszelką nadzieję, i z żalem widząc się odepchniętym od królewskiej korony, pożegnał przybyłych i zaproszonych przez siebie gości, sam zaś z zbytecznego smutku i zmartwienia wpadł w chorobę, którą wrzodem albo bolączką zowią. Nie stracił jednak i wtedy książę Witołd chęci pozyskania korony, chociaż widział, że za wysypane szczodrze na Polaków łaski i dary pieniężne większą jeszcze ściągnął sobie zawiść, i dumą swoją groźniejsze wywołał niechęci. W umyśle bowiem tego męża, z inąd umiarkowanym i roztropnym, zamożność w złoto, srebro, ludzi, konie i wszelkie dostatki, niemniej pochlebne rady zauszników i namowy żony Julianny, pałającej niezwykłą królowania żądzą, wzmagały upadające siły i podniecały chęć uzyskania królewskiej godności.
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/386
Ta strona została przepisana.