króla, „aby dla oszczędzenia mu niesławy, gdy nie chciał rzeczywistej koronacyi, zezwolił przynajmniej na pozorną, która bynajmniej jemu i królestwu Polskiemu szkodzić nie miała.“ Przyrzekał, „że koronę włożoną na swoję głowę, skoro tylko dopnie tego zaszczytu i żądzę sławy nasyci, natychmiast z głowy zdejmie i odda ją Zygmuntowi królowi Rzymskiemu. Jeżeliby zaś na to słuszne żądanie nie zezwolił, będzie go uważał za swego nieprzyjaciela, i postara się wszelkiemi sposobami u króla, i użyciem tych samych nagród, które dla niego były przeznaczone, dokaże, iż będzie zrzucony z swej biskupiej stolicy, tak jak jego poprzednik Piotr Wysz, którego podobnym wpływem i powagą swoją strącił z biskupstwa.“ To oświadczenie tak surowe i groźne podniosło raczej niż zatrwożyło stały umysł Zbigniewa. Nieustraszony, żadnej nie lękający się przemocy, żadnego niebezpieczeństwa, z spokojną i niezmienną twarzą, odpowiedział krótko: „Że ani prawdziwego ani pozornego nie może dać zezwolenia na koronacyą, pozorne bowiem mogłoby być użyte za prawdziwe. Nieprzyjaźni książęcia się nie lęka, i jednakim umie być mężem w pogodnej jak i złej doli. Złożenie Piotra Wysza, jego poprzednika, nie przystało ani królowi ani książęcemu Majestatowi, i nie godne jest nawet wspomnienia. Należy także zważać różnicę w osobach i czasach. Przyszły bowiem czasy inne, w których podobne złożenie nastąpićby nie mogło; i papież, Namiestnik Chrystusów, po zjednoczeniu kościoła, różny jest wcale od tego, który Piotra składał z stolicy. Wreszcie mniema, że nie popełnił nic takowego, przez coby zasłużył na złożenie.“ Po otrzymaniu takiej odpowiedzi, książę Witołd straciwszy wszelką nadzieję uzyskania zezwolenia, zdumiewał się nad cnotą i wytrwałością Zbigniewa biskupa, którego ani darami wielkiemi ani obietnicami nie mógł ująć i na swą stronę nakłonić. Większy zaiste Zbigniew biskup przy swej stałości, niż Witołd przy blasku korony, gdyby ją był osięgnął. Na radzie bowiem tajemnej tak się miał o Zbigniewie wyrazić: „Wszystkich innych zdołałem bądź datkami, bądź obietnicami, prośbą albo przekupstwem pokonać, lub spodziewałem się że ich pokonam: tego jednego biskupa nie mogę ani darami ani groźbą zachwiać i zwrócić z prawej drogi; o niego, jakby o twardą opokę, wszystkie moje rozbijają się usiłowania.“ Zbigniew biskup, mąż stałej i nieugiętej duszy, słynący dobrocią, wielki odwagą, godzien jest u Polaków zapisania w księdze wiecznej pamięci. Ani bowiem groźne odkazy, ani hojnych darów ponęty nie zdołały go do tego skłonić, aby zezwolił na uszczerbek praw i godności królestwa Polskiego. Cóż można wyobrazić sobie większego, zacniejszego i piękniejszego, nad czyn tak rzadkiej cnoty? gdy go sam książę Witołd w przytoczonych wyżej słowach podziwiał, i acz osobisty nieprzyjaciel, oddał mu tak chlubne świadectwo?
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/393
Ta strona została przepisana.