innego wodza, aż do szczęśliwego jej ukończenia. Tym zaś wodzem obrano Fryderyka margrabię Brandeburskiego, najwyższego komorzego cesarstwa, który jako mąż rzadkiej roztropności i wielkiego doświadczenia, powinność tę wziął na siebie. Ale szczęście nie zmieniło się wcale z odmianą wodza. Albertowi książęciu Austryi zalecono, aby wojska swoje przeprowadził przez Morawią. W orszaku kardynała znajdowali się: Albert i Krzysztof książęta Bawarscy, Fryderyk książę Saski, Jan i Albert książęta Brandeburscy wraz z ojcem, który był wodzem wyprawy, biskupi Wircburski, Bamberski i Ajchsztadzki (Estensis?) z towarzystwem Szwabów i zwierzchników miast cesarskich. Gdy potém wojska połączonych książąt Niemieckich, tak konne jako i piesze, zgromadzone w tak wielkiej liczbie, że ich ledwo ziemia pomieścić zdołała, w świetnym i okazałym raczej niżeli wojennym i groźnym przyborze, na czas wyznaczony zebrały się w Norymberdze, ztąd za przewodem Juliana kardynała, postępującego naprzód z krzyżem w ręku, przybyły do Eger, a z Eger ruszywszy znowu obozem, przerznęły się przez las, który Misnią i Bawaryą od Czech przedziela, nie bez wielkiej trudności, szły bowiem za niemi pociągi z żywnością; poczém na wielkiej równinie rozbiły namioty, zamierzając dalszym pochodem pustoszyć Czechy, albo stoczyć bój z odszczepieńcami Czeskimi, o których nigdy nie mniemano, aby się odważyli czoło stawić tak ogromnej potędze. Lubo zaś Czesi odszczepieńcy mieli bardzo małą wojska liczbę, którego dowódzcami byli książę Zygmunt Korybut i kapłan Prokop, jednakże, jak tylko dowiedzieli się, że wojska Niemieckie przebyły las i na równinach Czeskich rozłożyły się obozem, wyszli przeciw nim śmiało do boju. I już byli zbliżyli się na dwadzieścia tysięcy (?) stajań (stadia), gdy z nagła przestrach jakiś, bez żadnej prawie przyczyny, na samą wieść o zbliżającym się nieprzyjacielu tak dalece przeraził umysły Niemców, że całe wojsko zadrżało, i mimo tak wielką potęgę, nie ujrzawszy jeszcze nieprzyjaciela, uczuło się zachwianém i rzekł byś zwyciężoném. Pierwsi książęta i panowie, jako i sam wódz margrabia Brandeburski, poczęli uciekać, i przerażeni jakoby widokiem wielkiego niebezpieczeństwa pierzchnęli, zostawiwszy nieprzyjaciołom odbieżany obóz, tabory i pociągi wojenne, wszelakiego rodzaju bogactwa i biesiadnicze sprzęty. O czém gdy Czechom odszczepieńcom, których wojsko było w pobliżu, strwożeni donieśli wieśniacy, powiększyli jeszcze przestrach Czesi, począwszy ścigać pierzchające tłumy. I nie była-to już przegrana ani walka krwawa, ale raczej rzeź, gdy Czesi płosząc Niemców przed sobą, tych których dopadli, trupem słali, albo zabierali w niewolą. Gęstych lasów pomroka dodawała strachu uciekającym, którzy co krok lękali się, aby na nich z pomiędzy drzew ukryty nie wypadł nieprzyjaciel. Czechów zaś opóźniały w po-
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/440
Ta strona została przepisana.