nowiska, gdzieby mógł snadno otrzymać górę. Postępując zatém przez jakiś czas lasami i borami za ich obozem, o czém Polacy nie wiedzieli, stanął wreszcie u wsi Kopestrzyna, nad rzeką Morakwą (Morachva), błotnistą i rozległe mającą brzegi, gdzie się w lasach utaił, spodziewając się, że wojsko królewskie w tém miejscu przez rzekę przeprawiać się będzie, gdyż gdzieindziej dla śliskiego i mulistego gruntu trudnaby była przeprawa. Jakoż nie omylił się w mniemaniu. W Niedzielę bowiem, w dzień Ś. Jędrzeja Apostoła, z rana, wojsko Polskie, upewnione od szpiegów, że Fedko inną wcale drogą poszedł, i nie spodziewające się bynajmniej, aby w tym dniu miało przyjść do bitwy, nad błotami pomienionej rzeki rozbiło namioty. Była tam grobla otaczająca kotlinę utworzoną z rzeki, poza którą w dwóch miejscach z rozkazu dowódzców nawalono chróstu, aby wojsko łatwiej mogło przechodzić, i aby przypadkiem nieprzyjaciel nie napadł na jednę połowę wojska, wtedy, gdy druga nie mogłaby pospieszyć na pomoc. Właśnie przewidział bystry umysł Fedka, że tak koniecznie stać się musiało, i cieszył się że Polacy zabrnęli w matnią. Gdy więc po owych pomostach z chróstu usłanych połowa wojska na drugą stronę rzeki przechodziła, z znaczną częścią wozów i taborów (bagnistość bowiem miejsca nie dozwalała w wielu razem miejscach przeprawy) i jeszcze wszystka nie przekroczyła grobli, Fedko, któremu wiadomy był każdy ruch Polaków, wypadłszy nagle z tłumami Rusinów i Tatarów, (miał bowiem każdego z tych narodów po kilka tysięcy), tak jak sobie był ułożył, zaufany w niesposobności miejsca, całemi siłami, zapalczywie, z trzaskiem i krzykiem strasznym uderzył na Polaków. Ci zmieszani i przerażeni, nie wiedząc co mieli począć, już nie o zwycięztwie myśleli, ale jakby się zastawić nieprzyjacielowi i uniknąć niebezpieczeństwa w które niespodzianie zapadli; a gdy druga połowa wojska usiłuje przebyć groblę, i tym, którzy już byli za nię przeszli, pospieszyć na pomoc, zastąpiły im własne wozy i tabory, które natłoczyły się i stanęły w kupie jeden za drugim. Wszelako przednia część wojska spotkała się z Fedkiem, a ile nagłość chwili i niesposobność miejsca dozwoliła, zebrała się w szyki. Stoczono zaciętą walkę, w której z obu stron znaczna liczba ludzi poległa. Wielu z Polaków umknęło do tych, którzy jeszcze na przeciwnym stali brzegu. Tymczasem druga połowa królewskiego wojska, nie tracąc chwili, spieszy swoim na pomoc; i nie tylko już po drodze chróstem usłanej, zkąd wozy zastępujące wojsku w wodę i w bagno pospychano, ale i środkiem kałuży i wbród przez sadzawkę, która słabo mrozem ścięta utrzymała przecież tłoczące się rycerstwo, przybywa w posiłku. Ledwo jednak że się lody nie załamały i wszystkich nie potopiły. Przeszedłszy pojedynczo po lodzie, Polacy wszczynają bój na nowo, kiedy nieprzyjaciele mniemając że już po bitwie, chciwe grabieży ręce zwrócili do wozów Polskich i taborów. Długo
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/464
Ta strona została przepisana.