postanowiło wedrzeć się do miasta. Ale nie potrzeba już było siły gwałtownej i szturmowania: dopiekał bowiem ogień straży murów broniącej, i ogarnąwszy już domy, dusił nawet tych, którzy stali na murach i parkanach, a z których wielu zeskakując na ziemię uciekało do Polaków, aby uniknąć śmierci. Polacy zaś po przystawionych drabinach dostawszy się do miasta, chwytali co lepsze rzeczy w zdobyczy. Bramy miejskie, które były mnogiemi drągami zaparte, Polacy z jednej strony, a mieszczanie z drugiej podważając, z trudnością wybili; a wtedy dopiero wojsko Polskie wpadłszy do miasta na okół pożarem płonącego, poczęło gasić ogień, aby korzystać z ocalonych łupów. Tak to los zwraca często na opak ludzkie czyny i zamiary. A lubo pożar wzmógł się był niezmiernie, i dachy tak kościoła jako i domów miejskich, nawet dachówką pokrytych, runęły od gwałtownej pożogi, która schłonęła najbogatsze zasoby i nie dopuściła ich do rąk zwycięzców; zostały jednak piwnice napełnione suknem i rozmaitemi towarami: z tych wojsko wyciągając mnogie łupy, nasyciło niemi swoję chciwość i wielce się spanoszyło. Wszystka ta zdobycz dostała się Polakom; Czesi bowiem, którzy dopiero później posłyszawszy o zdobyciu miasta nadciągnęli, zastali już wszystko w ręku Polaków. A tak, owo miasto warowne i znakomite do szczętu zniszczoném i prawie w ruinie pogrzebaném zostało, nie ludzką przemocą, ale raczej z Bożego dopuszczenia. Bo i w tém był oczywiście palec Boży, że Chojnice ani siłą, ani przemysłem, ani żadnym środkiem zdobyte być nie mogły i przez ośm tygodni wytrzymały oblężenie; Tczewo zaś położeniem swojém i warownością nierównie silniejsze, w jednym dniu i w jednej niemal godzinie zostało spalone, wzięte i z ziemią zrównane. Może spełniło już było miarę występku, i za to Bóg je ukarał, tak że sami zwycięzcy i nieprzyjaciele nad niém się litowali. Pod te czasy, mistrz Pruski Paweł Rusdorf wybrał się był z zamku Marienburga na wyspę Żuławę, i tam zabawiając się myślistwem, biegał z sokołami na ptaki. A kiedy spostrzegł (bo to było w pobliżu) że miasto Tczewo niespodziewanie w ogniu stanęło i wpadło w ręce nieprzyjacioł, jęknął boleśnie, a umknąwszy co prędzej, wrócił do Marienburga strwożony i zadyszany, i gromił swoich komturów i radców, którzy go swemi niecnemi namowy skłonili prawie poniewolnie do złamania przymierza wieczystego pokoju.
Po wzięciu i spaleniu miasta Tczewa, wszystek lud zbrojny i zaciężne rycerstwo Krzyżaków, z wielu mieszkańcami rzeczonego miasta, zabrano w nie-