wne zabobony, które wstyd mi wypowiedzieć, porzucił. Teraz, kiedy odjeżdżam, i myślę, że cię w tej śmiertelnej postaci może już nigdy nie zobaczę, postanowiłem publicznie upomnieć cię Królu, aby i duszę twoję i cześć razem ocalić, i własnej dopełnić powinności. O! nie radbym Miłościwy Królu ranić ucho twoje przykremi wymówkami; ale chociażbym na siebie miał ściągnąć największy gniew twój i niełaskę, więcej ważę twoje i królestwa naszego dobro. Jeżeli zaś z uporem i zatwardziałością serca pozostać zechcesz przy twych błędach, wiedz, że gotów jestem i mam w sobie dość odwagi użyć na ciebie klątwy duchownej, a czego nie zdołałem ojcowskiém upomnieniem, skrócić karcącą rózgą Apostolską.“ Chętnie słuchany był głos Zbigniewa biskupa podniesiony w sprawie publicznej, i wielu z pomiędzy radców okazywali, to ruchami ciała, to potakiwaniem głośném, że jednakowego z nim byli zdania. Król tknięty do żywego mową biskupa, rozpłakawszy się rzewnemi łzami, które mu bądź-to sumienie samo i poczuwanie się do zarzucanych błędów, bądź wstyd i uczucie gniewu wycisnęło, rzekł: „Nie do ciebie to należało tylu mnie wyrzutami obciążyć. Jest tu obecny Wojciech arcybiskup Gnieźnieński, któremu wprzódy godziłoby się dawać mi upomnienie, jeżeli na nie zasłużyłem.“ Odpowiedział Zbigniew: „Zostawiłbym był w tej mierze pierwszeństwo Jego Przewielebności; ale wyjazd mój do Bazylei, a jego milczenie czy obojętność, zmusiły mnie do uprzedzenia go w tym obowiązku, zwłaszcza że to miejsce do mojej dyecezyi należy.“ Król, groźną postawą i śmiałością Zbigniewa biskupa oburzony i rozgniewany, wyrzucał mu dobrodziejstwa, tak jemu jako i rodzinie jego wyświadczone, i dodał jeszcze te słowa: „Milczy arcybiskup, milczą wszyscy prałaci i panowie; ty sam tylko, osobistą powodowany niechęcią, przywłaszczyłeś sobie prawo dawania mi upomnień, bez porady i zezwolenia drugich.“ Byłby biskup zdobył się na stosowną odpowiedź królowi, ale obecni prałaci i panowie powstawszy z swoich miejsc przyświadczyli głośno, że wszyscy zgadzali się z głosem mowcy. Co gdy król usłyszał, z płaczem i narzekaniem opuścił izbę, a za poduszczeniem nieprzyjacioł Zbigniewa biskupa Krakowskiego począł układać w myśli, jakby mu mógł szkodzić, lub co przeciw niemu złego postanowić. Ale nareszcie pomiarkowawszy się, i uznawszy, że jego nagany były słuszne i z najlepszej pochodziły chęci, większy jeszcze powziął ku niemu szacunek; monety bić zakazał, a klasztorom i innym po krzywdzonym poprzywracał majątki, sprawiedliwość wymierzył i łaskę swoję królewską w wielu czynach im okazywał. Zbigniew zaś biskup od tego czasu wielkiej u wszystkich używał czci i wziętości, jako mąż zacny i dzielny. Po odjeździe króla, Wojciech Jastrzębiec arcybiskup Gnieźnieński, który się lękał jego gniewu, na zgromadzeniu radców temi słowy pochwalił Zbigniewa: „Mówiłeś poważnie i śmiało, niemiłą wprawdzie uszom kró-
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/497
Ta strona została przepisana.