za, Jan Kola, i wielu innych, których żywot i losy długoby było opisywać. Wspomnę o Janie Włodkowiczu, szlachcicu herbu Sulima, który po odniesieniu ran mnogich ległszy wpółumarły między stosami trupów, udał nieżywego: odarli go do naga Tatarzy; lecz gdy przyszło ściągać obówie, a sprzążki puścić nie chciały, przerznęli je wzdłuż oprawcy, tak iż miecz narysował na nogach głębokie rany. Gdy potém pierścienia, który miał na palcu, zdjąć nie mogli, ucięli go z palcem. W tych straszliwych jednak boleściach i męczarniach Włodkowic tak w sobie potrafił przytaić ducha, że przez wszystek czas Tatarzy mieli go za nieżywego. Taką bohaterską cierpliwością uniknął śmierci, albo sroższej nad śmierć niewoli u barbarzyńców. Chciałem pamięć jego w tém dziele potomności przekazać, bowiem za mężne wytrzymanie tak długich i straszliwych męczarni godzien jest umieszczenia między bohatérami. Znać było jeszcze na jego ciele blizny, poświadczające prawdę tego podania, i ja sam, który o tém piszę, widziałem je własnemi oczyma.
Dnia czternastego Sierpnia Przedbor Hocz, jeden z mieszczan Krakowskich, począł prawić publicznie do ludu przeciw Mikołajowi Serafinowi żupnikowi Krakowskiemu, Janowi Graszar i Winkowi, rajcom, tudzież niektórym z mieszczan Krakowskich, obwinionym o wprowadzanie mnóstwa fałszywej monety, co liczne udowodniały świadectwa, a z czego mowca wielkie dla całego miasta wyprowadzał szkody, opowiadając razem, jak się w ten sposób wspomnieni winowajcy pobogacili. Tą mową tak dalece lud poburzył, że wszyscy mieszczanie i rzemieślnicy porzuciwszy swoje warsztaty pobiegli na zamek, i żądali wydania sobie rzeczonego żupnika, rajców i mieszczan, którzy poczuwając się do winy już pierwej do zamku się byli schronili, a na których lud postanowił wywrzeć swoję zemstę. Zaledwo rozruch ten zdołano uspokoić; lecz gdy pospólstwo powracało do domu, obwinieni z zamku wyjść nie śmieli, i nie byłaby ich minęła zemsta, gdyby Zbigniew biskup Krakowski, który u ludu wielkiej używał wziętości, nasłane do niego wielokrotne prośby od króla i radców, nocy trawiący bezsenne, nie był przybiegł uśmierzyć burzę. Ten dopiero przemówiwszy do ludu Krakowskiego ukoił umysły, acz słusznie rozjątrzone; a nadto obwinionych mieszczan, nad któremi wisiało już nieszczęście, zasłonił od zguby, nie wprzódy jednak, aż gdy król i panowie radni wyprowadzić ich kazali, drżących i ledwo żywych z przestrachu, do wymierzenia kary. Wszelako przez dni piętnaście wysiedzieć musieli więzienie.