gu, który obecnie jest kaznodzieją w kościele N. P. Maryi. Ten zbliżywszy się do mnie: „A co tu (rzecze) robisz, córko?“ i wyszedł z kościoła. Wnet ujrzałam się sama jedna w kościele, ale ośmielona nieco słowami Mikołaja, poszłam i ja za processyą: a kiedym stanęła u wrót cmentarza, i żadnego już nie widziałam domostwa między kościołem a murami miasta Krakowa, ku którym postępowała owa processya, z tyłu idąca za mną niewiasta jakaś wzniosłej postawy, cała od stóp do głowy ubrana w bieli, ozwie się do mnie: „Córko, mistrza twojego szukasz? Niema go tam, dokąd dążysz.“ A wyciągnąwszy rękę, i pokazawszy mi mały domek, który zdawał się być dosyć bliskim: „Tam, rzecze, znajdziesz go: idź i wstąp po wschodach prowadzących na górę.“ Na te słowa, które mimochodem wyrzeczone utkwiły jednak w mojej uwadze, pobiegłam prędko ku owemu domkowi, i zaledwo wcisnąwszy się do niego, było bowiem i miejsce szczupłe i wejście nader niskie, ujrzałam wschody nadzwyczaj wysokie, przykre i straszne; nie tylko bowiem między stopniami miały bardzo znaczne odstępy, ale pełno przytém dziur i szczelin, tak iż wchodzącemu groziły zawaleniem. U szczytu żadnej nie dotykały podpory, lecz zdawały się wisieć na powietrzu. Po tych wschodach gdy mi iść trzeba było do góry, zebrawszy jak mogłam siły, poczęłam piąć się rękami i nogami, i dostałam się przecież do szczytu, który chociaż, jak się rzekło, żadnej nie miał podpory, ostatnim jednak stopniem przylegał do jakiejś podłogi: na tę gdym wstąpiła, ujrzałam znowu drugie wschody, krótsze wszelako i przystępniejsze; które przebywszy, trafiłam na trzecie, ale już wcale nie wysokie i światłem na podziw jasném i miłém oświecone; było bowiem nad niemi okno, przez które ono światło rzęsiście promieniało. Prócz tego ukazała się w tej górnej części jakaś izdebka, do której gdym weszła, uczułam się rozradowaną dziwnym miejsca tego powabem: a że nie było widać nikogo, poczęłam się stronami oglądać, i postrzegłam na prawo drzwi uchylone, ale niskie; a gdym przez nie zajrzała wcisnąwszy się sobą przez połowę, zobaczyłam łóżko wielce nadobne, które całą izdebkę od ściany do ściany zajmowało, tak iż wedle niego ciasne tylko zostawało przejście. Na tém łóżku ujrzałam osobę jakoby płci żeńskiej, z twarzą wielkie wzbudzającą poszanowanie, a odzianą bieluchném przykryciem, i z rąbkiem na głowie. Przy wezgłowiu postawiony był stołek, a na nim siedział ów kaznodzieja, który zdawał się słuchać co mu ona niewiasta mówiła, nachylając się i szepcąc mu do ucha. Na ten widok cofnęłam się z progu: ale on zwróciwszy twarz ku mnie, rzekł: „Córko, pocoś tu przyszła? wróć spiesznie do domu, ja zaraz pójdę za tobą.“ Te słowa usłyszawszy, i mając je słusznie za rozkaz, poczęłam co prędzej zstępować na dół. Alić gdym zeszła do owych niższych wschodów, spotkałam wstępującą po nich inną jakąś kobietę, grubą i otyłą, która miała na sobie żupicę purpurową, a z wierzchu płaszcz żółtawego ko-
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/565
Ta strona została przepisana.