w ich szeregach. Nieprzyjaciel w pogoni za uciekającemi puściwszy się o mil kilka, siekł ich i zabierał w niewolą, mniemając, że już zupełne otrzymał zwycięztwo. Taka zaś trwoga ogarnęła zbiegów, że niektórzy nie oparli się aż w Litwie, gdzie rozpuścili wieść, jakoby król Władysław i Alexander wielki książę Litewski polegli, a wojska ich zniesione były do szczętu. W tej bitwie sami tylko rycerze Smoleńscy, stojąc mocno przy swoich trzech chorągwiach, walczyli z zaciętością i nie splamili się ucieczką, co im wielki zaszczyt zjednało. A lubo w jednej chorągwi większa część rycerstwa padła pod mieczem, a proporzec jej aż do ziemi przybito, dwie inne atoli dzielnie walcząc, jak na rycerzy przystało, wyszły z boju zwycięzko, i złączyły się potém z wojskiem Polskiém. Te tylko trzy zastępy w wojsku Alexandra Witołda okryły się w owym dniu sławą: reszta Litwy, odstąpiwszy w boju Polaków, pierzchnęła i przed ścigającym uciekła nieprzyjacielem. Alexander Witołd wielki książę Litewski, stroskany tą ucieczką Litwinów, obawiając się, aby ich klęska nie odjęła serca Polakom, słał jednego po drugim gońców do króla, iżby ani chwili nie zwlekał bitwy; sam wreszcie, mimo odradzania wielu, szybko i bez żadnego towarzysza przybiegł i zaklinał króla, aby wyszedł do walki, gdy obecnością swoją mógł wiele dodać rycerstwu odwagi i ducha.
Zbiegła pod ten czas z placu i jedna królewska chorągiew Ś. Jerzego, w której znaku służyli sami tylko zaciężni Czesi i Morawcy; podniósł ją Jan Sarnowski Czech, i z wszystką drużyną Czechów i Morawców ustąpił do gaju, w którym był Władysław król Polski wiernych sobie rycerzy zdobił pasem rycerskim. Tam stanął między drzewami i nie chciał wrócić do walki. Co gdy postrzegł Mikołaj podkanclerzy królestwa Polskiego, mniemając, iż to nie Czeska była chorągiew, ale rycerza Dobiesława z Oleśnicy i jego drużyny (albowiem wyrażony na niej krzyż biały podobnym był do krzyża, także białego, który na swej chorągwi Dobiesław z Oleśnicy nosił) oburzony gniewem, pobiegł do obozu królewskiego wraz z pisarzami i kapłanami aż do miejsca, w którém stał Sarnowski, i mniemając, iż to był Dobiesław z Oleśnicy, począł mu ostremi łajać słowy: „Jakże mogłeś, niecny i przeniewierczy rycerzu, w tej chwili, kiedy król i spółtowarzysze twoi w zapale największym i z niebezpieczeń-