bowiem kwitnącej młodości, oddany biesiadom, pijaństwu i swawoli, kalał się najszpetniejszym występkiem cielesnej rozpusty; a nadto, do spełniania swych uczynków wszetecznych, iżby sam zdawał się mniej winnym, wciągał niektóre osoby w świecie znaczące, i szerzył w koło siebie spraw sprosnych zarazę. Nie poruszał go bynajmniej głos sumienia, ani zawstydzało ślepe szaleństwo; nie wzdrygał się kar grożących mu za jego przewinienia. Mniemając, że mu wszystko było wolno, siebie i drugich wtrącał w przepaść grzechową. Krótko mówiąc, taka w życiu jego objawiała się ślepota, takie w rozpasaniu się bezkarném panowały występki, że dziwić się potrzeba było cierpliwości Stwórcy, iż nie spuścił w swym gniewie siarczystego ognia, któryby pochłonął to zarażone plemię jego owczarni. Ale łaskawość Baranka Niebieskiego, w nieskończoném miłosierdziu swoje zachowując rzeczonego Jana proboszcza (jak pobożnie wierzymy i tuszymy) na zbawienne naczynie w przyszłości, aby i on wyrwany był z toni przestępstw, i wielu innych za jego przykładem nawróciło się do Boga, wejrzała nań litościwie, i niewymowną dobrocią swoją nakłoniła go do skruchy. Gdy bowiem przed dniami Krzyżowemi, w Sobotę, w dniu poświęconym naszej Matce Najświętszej, który był dniem szóstym Maja, według zwyczaju swego unurzał się był w kale cielesnych roskoszy, w nocy ukazał mu się przed jego sypialną komnatą poczet jakoby kobiet tańczących i wyśpiewujących polskie pieśni, które go wzywały, aby wstał i śpiewał razem z niemi; a gdy tego uczynić nie chciał, zmuszały go groźbami i coraz natarczywiej; aż wreszcie wpadły przemocą owe postaci czartowskie do jego pokoju, wyciągnęły go z łoża i porwały z sobą, a nawłóczywszy go przez noc całą po lasach, bagnach, topielach rozmaitych i puszczach, umęczywszy biciem, smaganiem i wielorakiemi obelgami, porzuciły o świcie na pół żywego przed wrotami klasztoru, gdzie zaledwo od sług poznany, gdy wrócił do przytomności, postanowił udać się na pustynię i przez całe życie pokutować za grzechy. Ale zajętemu taką myślą dał się słyszeć głos przestrzegający, aby raczej w tém miejscu, w którém tyle nabroił, starał się zmazać pokutą swoje grzechy, a życie poświęcił chwale Stwórcy i pożytkowi bliźnich płci obojej. Posłuszny takiemu upomnieniu, pozostał w miejscu i przy swych jak pierwej obowiązkach, a wziąwszy w siebie ducha poprawy, przez usilne ćwiczenie się w cnotach i kierowanie ku dobremu postępował na drodze doskonałości, tak iż z dawnego grzesznika, służącego jedynie chuciom swego ciała, stał się inny prawie człowiek, jakby wykarmiony prawidłami cnoty i świątobliwości, z którego chwalebnych uczynków wiała woń wiecznego życia, jak poprzednio woń śmierci i potępienia.
Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom IV.djvu/645
Ta strona została przepisana.